sobota, 23 listopad 2024
Herb i Światło, co padało w Grójcu (Felietony)

O miejscu urodzenia, Herbie Grójca,  jako znaku tego, że tu ceni się porządek i pracę oraz o wspomnieniach jak morze, pisze w swoich felietonach Czesław Mirosław Szczepianiak. Zapraszamy do lektury!

 

HERB GRÓJCA CZ. M. SZCZEPANIAK
Od znaku orientacyjnego zaczynam peregrynację po tematach grójeckich. W herbie Grójca jest wpisana rycerskość, bo w bramie fortecznej, w błękitnym polu, w jej prześwicie stoi mężczyzna z mieczem i nie ma żartów! Nad nim trzy blankowane baszty z otworami strzelniczymi, pod spiczastym czerwonym daszkiem. To jest miejsce czatów i bacznej obserwacji grodu. Kiedy widzę ten herb, to przychodzi melodia „All Along the Watchtower” (Wszystko wzdłuż strażnicy). Dowcipny tekst napisał Bob Dylan, do którego skomponował też muzykę, w 1967 roku. Piosenka w stylu amerykańskim, niewyprasowanym (The Jimi Hendrix Experience, w 1968 roku, zrobili z tego miarę rockową, zaś Neil Young, kanadyjsko-amerykański gitarzysta, rozkołysał riffy, w 2002 roku). Emily Dickinson w liryku pod nr. 1180 pisze m.in.: „Z całej danej nam nadziei / Tylko to coś znaczy, / Że strach ścichapęk złodziei / Obraca w Przyjaciół”. Tym, którzy nie dopuszczają do siebie wierszy, przypomnę, że Władysław Broniewski (1897−1962) w utworze poetyckim pt. „Mój pogrzeb”, zamieszczonym w tomiku „Krzyk ostateczny” (1938), pisał: „przecież nawet mury więzienia / obrastają poezją jak pnączem”. Cytuję, pomny, że „jest gdzieś życie piękniejsze od wierszy”. Herb Grójca jest znakiem tego, że tu ceni się porządek i pracę, jak w bajce o mrówkach i świerszczu. W zimie świerszcz poczuł głód, więc odwiedził mrówki, żeby podzieliły się z nim zapasami, jakie nagromadziły. Mrówki zapytały, „co robił latem i jesienią?”. Odpowiedział, że „grał”. Po dłuższej chwili bezskrzydła robotnica zaczęła go pocieszać: „więc teraz tańcz!”.

ŚWIATŁO, CO PADŁO W GRÓJCU CZ. M. SZCZEPANIAK
Miejsce urodzenia. Jest bardzo ważne, choć nie pamiętasz tej chwili, która w Tobie drzemie. Nie wiemy, dlaczego do krainy, gdzie zawiązano nasz pępek, ciągnie nas światło, co oblało twarz i pogłaskało po głowie. Gdzie dostaliśmy klapsa i wydarliśmy się wniebogłosy, jakby ktoś nas z ciemności obdzierał. Urodziłem się 23 czerwca 1954 roku w Grojcu, w tzw. okolicach „Kwitnącej Jabłoni”, więc wśród drzew wysokopiennych była moja kołyska, a na żerdziach wieszano pieluszki i ciuszki oraz pled/kocyk. Tu też dopadł mnie – w 1957 roku – wirus polio i życie pokrzyżował, a reszta to już sprawa żywota. W koleje mojego losu wpisano słowo „chciałbym”. Uczyłem się latami, żeby bez pretensji przejść przez zbieg okoliczności. Dzięki poezji łatwiej znosiłem drżenia serca i umysłu; pogodziłem się z krzywymi liniami życia i losem rogatym, co daje łupnia. Nieraz odzywa się we mnie Grójec, w którym odpadł kikut pępowiny i została na pamiątkę blizna. Tu pożegnałem szlachetne zdrowie, niestety. Pagórki Grójca – miasteczka, które jabłka toczy, a Cukiernicza Spółdzielnia Inwalidów Jedność wyciąga Krówki Polskie mleczne. Wspomnienia są jak morze, mają przypływ i odpływ. Friedrich Hölderlin (1770−1843) w wierszu „Ren” dorzecznie pisał, że „jakim się narodziłeś, / takim pozostaniesz; / gdyż więcej niż niedola / czy też wychowanie / znaczy chwila narodzin − / światła promień, / który narodzonego wita”. Na starość zawróciłem do „Życia Grójca”, bezpłatnej lokalnej gazety, gdzie piszę i nie korzystam z przywileju gościa. Gratis też ma swoją cenę. A może to dług wdzięczności do miasta, które czyni mi życzliwość, o której pisała z polotem poetka Emily Dickinson [1830−1886, z Amherst (USA), w stanie Massachusetts, w hrabstwie Hampshire), w wierszu 55, przetłumaczonym przez Janusza Solarza, tak brzmi fragment: „Przez Uprzejmości tak małe / Jak Książka lub Pąk, / Sadzi się ziarna uśmiechu – / By rozjaśniały mrok”.