Życie Grójca wydanie Nr 12/18 - page 10

10
NASZE SPRAWY
W ratuszu zapadła decyzja
o zmianie formuły Święta
Kwitnącej Jabłoni. Chcąc poznać
opinie mieszkańców, burmistrz
zorganizował konsultacje
społeczne w tej sprawie.
M
imo że ani grójczani-
nem, ani regularnym
bywalcem ŚKJ nie
jestem, to z entuzja-
zmem i zainteresowaniem udałem
się na konsultacje. Jestem bowiem
ciekaw opinii społecznej na temat
lokalnych świąt – właśnie takich
jak „Kwitnąca” – które przecież,
z większym lub mniejszym roz-
machem, organizuje niemal każ-
da gmina.
Nowy kształt
Imprezy te cieszą się wcale nie
najgorszym zainteresowaniem. W
końcu jest to okazja, by spotkać
się ze znajomymi, wypić co nie-
co, zjeść smażoną kiełbasę z chle-
bem i musztardą, pobawić się na
koncercie… Dzieci natomiast sza-
leją na dmuchańcach, diabelskich
młynach i zajadają gofry, a często
naciągną rodziców na zakup ja-
kiejś badziewnej zabawki, która
trafiła nad Wisłę z Pakistanu albo
Bangladeszu. Takie są uroki wiej-
skich i małomiasteczkowych fe-
stynów.
Większość osób, które pofatygo-
wały się na konsultacje w sprawie
„Kwitnącej”, uznało że święto po-
winno mieć bardziej regionalny
charakter. Mowa tu na przykład o
większym udziale lokalnych arty-
stów czy o potrawach i napojach
z jabłek (i nie tylko). Generalnie
rzecz ujmując, chodzi o to, by im-
preza była rzeczywistą promocją
gminy Grójec i jej mieszkańców.
Potrzeba zaangażowania
W trakcie konsultacji poruszo-
no jednak bardzo poważny pro-
blem, który można określić jako
brak społecznego zaangażowa-
nia. Nie ma żadnej przeszkody,
by podczas ŚKJ wygospodaro-
wać czas na program artystycz-
ny dla szkół z terenu gminy Gró-
jec. Sęk w tym, że szkoły niespe-
cjalnie chcą w tym przedsięwzię-
ciu uczestniczyć. A nawet, jak już
się uda stworzyć blok z występa-
mi dzieci, to widowisko podziwia-
ją głównie rodzice, babcie i dziad-
kowie. Natychmiast po koncercie
swoich pociech odchodzą, a plac
przed sceną pustoszeje.
Aktywni społecznie mogą się wy-
rażać nie tylko na scenie. Co stoi
na przeszkodzie, by mieszkańcy
jakiejś wsi się skrzyknęli i nago-
towali np. jabłkowej zupy z chrza-
nem, a potem sprzedawali potrawę
na porcje podczas ŚKJ? Zarobio-
ne w ten sposób pieniądze moż-
na spożytkować na wspólny wiej-
ski cel. W innych regionach Polski
to funkcjonuje bardzo sprawnie. U
nas na razie zaangażowanie w ta-
kie inicjatywy jest małe…Czas to
zmienić!
Nie tylko na Facebooku
Nawet sama frekwencja kon-
sultacji społecznych ws. impre-
zy pokazała, że nasza aktywność
przejawia się głównie w interne-
cie. Mimo że reklama inicjatywy
była dość dobra (Facebook, strona
www, portale internetowe, infor-
macja na ekranie LED przy głów-
nym grójeckim skrzyżowaniu), to
jednak na spotkanie przyszło rap-
tem kilku mieszkańców. A prze-
cież udział w takich dyskusjach
to możliwość współdecydowa-
nia, posiadania realnego wpływu
na decyzję władz. Czyż nie tego
społeczeństwo domagało się pod-
czas kampanii wyborczej? Nieste-
ty, najczęściej nie da się zmieniać
otaczającej rzeczywistości, ogra-
niczając się do pisania komenta-
rzy na Facebooku.
Zmiany w gminnych świętach są
potrzebne i nie ma co do tego wąt-
pliwości. Nie łatwo zmieniać ludz-
kie przyzwyczajenia, lecz trzeba
w końcu przedstawić alternatywę
wobec absurdalnie drogiej kiełba-
sy z musztardą i chlebem oraz roz-
wodnionego piwa. Trzeba otwo-
rzyć swoje umysły na ambitne,
lecz nieco mniej znane kapele. Nie
należy jednak wylewać dziecka z
kąpielą. Rozwodnione piwo, pla-
stikowe zabawki, wata cukrowa i
popularni artyści – to wszystko też
jest potrzebne, by wyciągnąć ludzi
z domów.
Dominik Górecki
ŚKJ bardziej regionalne?
Po zaaplikowaniu proszków
na reumatyzm i natarciu
kolan liśćmi kapusty wybrał
się na wigilijny spacer.
Człapał powoli (czyli ślizgał
się na zgniłkach), z dumą
konstatując: „Mój sad przybrał
narodowe barwy!”Oto z
lewej strony na jabłonkach
wisiały białe boikeny, z prawej
czerwone rajki, pod drzewami
zaś wił się jabłkowy dywan
prowadzący prosto do nieba.
Podczas zeszłorocznej wigilii
przeczuwał, że ukontentowa-
ne ekologiczną olszyną bobry
nie połakomią się na nasyco-
ną opryskami korę cortlandów,
idaredów, jonagoldów, szam-
pionów itd. Chociaż już wte-
dy miał świadomość bezsensu
sadowniczego etosu, sam pod
sklepem tłumaczył, że wyczer-
pał się już model rodziny żyją-
cej z samych jabłoni, to jednak
po Nowym Roku znów podjął
rękawicę. Po raz kolejny prze-
świetlił drzewa, po raz kolejny
skosił patyki, a potem niemal
codziennie, w kółko Macieju,
traktował jabłonie chemią. Ile
to już wytrząsł się na ciągniku
kilometrów? Ile wypalił litrów
WCHOINKOWYM SADZIE
ropy? Ile złapał gum? Ile złamał
sekatorów? Ile razy dołożył do
interesu? Ile razy obiecywał so-
bie: „Nigdy więcej”, ciągle po-
tem robiąc to samo.
Już we wrześniu Michał i Ga-
briel, widząc, że jabłonie to ża-
den biznes (przemysł kosztował
wtedy 15-17 groszy) zostawili go
samego z jabłkami, dając dyla do
św. Piotra. On, schorowany, nie
chcąc zamęczyć kochanej Muzy,
która spiesząc mu z pomocą mia-
ła wypadek rowerowy, najął do
pracy brata zza wschodniej grani-
cy. Brat spisywał się dobrze, nie
będąc w niczym winien temu, że
przemysł spadł do 10, 8 i 6 gro-
szy za kilogram, eksport w zasa-
dzie nie istniał (jeśli już, to góra
30 groszy), a do punktów skupu
ustawiały się tasiemcowe kolej-
ki. Tragifarsa....Tylko śmiać się
z samego siebie…
– Niech chociaż on coś z tego ma
– pomyślał, patrząc na brata. – I
w sadzie będzie chociaż wysprzą-
tane – pocieszał sam siebie.
Brat sprzątał sobie i sprzątał, ale
gdy już zapachniało Bożym Na-
rodzeniem, okazało się, iż nie
będzie mu czym zapłacić za ro-
botę. Na pensję poszła dopła-
ta z Unii oraz wszystkie faktu-
ry za przemysł. Trzeba było po-
zostawić dziesiątki ton na drze-
wach i pod drzewami, bo dalszy
zbiór nie miał sensu. Z tego wła-
śnie powodu sad długo pozosta-
wał w narodowych barwach, cho-
ciaż biel i czerwień – za sprawą
mrozu – straciły już moc. Dzię-
ki wiszącym na gałązkach owo-
com, imitującym bombki, drzewa
upodobniły się do choinek. „Do
pełni szczęścia tylko gwiazd be-
tlejemskich wam brakuje” – za-
uważył.
Tak to sobie rozmyślał o swo-
im losie, aż doszedł do kwatery
grusz (konferencja szczęśliwie
poszła w cenie aż 18 groszy za ki-
logram). Z lewej strony na niebie
wił się jeszcze dym, bowiem za-
łamani sąsiedzi zaczęli hektara-
mi usuwać swoje sady i palić ga-
łęzie. Stąd już blisko do starego
cortlanda – wiernego przyjaciela.
Co mu powie? Że to już koniec
sadownictwa? Że to ostatnia ich
wspólna wigilia? Gdyby tak mia-
ło być, następnym razem musiał-
by do niego przyjść z motorową
piłą, aby odciąć mu głowę i ra-
miona, zostawiając koparce krę-
gosłup wraz z korzeniami. Unice-
stwi przyjaciela, żeby uratować
siebie?
Remigiusz Matyjas
NA MARGINESIE 100-LECIA
NIEPODLEGŁOŚCI
Niewątpliwie 100-lecie niepodległości obchodziliśmy z dużym
rozmachem. Stałe logo na plakatach, akademie, koncerty, kon-
kursy, wykłady - każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Jednym jesz-
cze mało, a drudzy powiedzą: „Nareszcie koniec tego świętowa-
nia!” Coś w tym jest, bowiem długie celebrowanie ważnych rocz-
nic grozi monotonią, zatraceniem sensu tego, co się czci, popad-
nięciem w samozachwyt, czyli w bezrefleksyjne wyczekiwanie na
kolejną okrągłą rocznicę danego wydarzenia. Zdaje się, że nie
unikniemy tego także w przypadku grójeckich obchodów, stoją-
cych zresztą na wysokim poziomie organizacyjnym, merytorycz-
nym i wykonawczym.
Siedząc przy wigilijnym stole, chociaż przez chwilę zastanówmy
się nad kilkoma sprawami. Co obchody 100-lecia niepodległo-
ści zmieniły we mnie – jako człowieku i Polaku oraz w nas – jako
społeczeństwie? Czy naprawdę zrobiliśmy wszystko, aby uczcić
pamięć mieszkańców Grójca i ziemi grójeckiej, którzy w latach
1914-1920 zginęli w wielkiej wojnie oraz wojnie polsko-bolsze-
wickiej?
Nawet najpiękniej odtańczone przez młodzież szkolną krako-
wiaki nie przesłonią naszej obojętności wobec historii, o czym
świadczy choćby bezduszne zadeptanie śladów I wojny świato-
wej. Po bitwie stoczonej w rejonie Grójca w październiku 1914 r.
przez wojska niemieckie i rosyjskie pozostały ledwie znaki w po-
staci kilku szczątkowych cmentarzy wojennych (w Częstoniewie,
Głuchowie i Szczęsnej), na których nie znajdziemy jednak ani jed-
nej kompletnej mogiły z epoki, ani jednej tabliczki z nazwiskiem
poległego żołnierza. A takie mogiły i tabliczki, jak widać choć-
by na przykładzie częściowo zachowanego cmentarza wojenne-
go w Grabowie nad Pilicą, chyba tutaj istniały. Może na ustale-
nie nazwisk poległych jest już za późno, ale czy samej bitwy, naj-
większej, jaka kiedykolwiek rozegrała się na naszej ziemi, nie na-
leżałoby jakoś upamiętnić? Przelewali tu krew nie tylko Niemcy i
Rosjanie, ale także Polacy walczący w szeregach armii Cesarstwa
Niemieckiego i Imperium Romanowów.
Zaległości mamy znacznie więcej. Wciąż niezrealizowana pozo-
staje uchwała Rady Miejskiej z 1925 r. o ufundowaniu na ratuszu
tablicy z nazwiskami mieszkańców Grójca, którzy polegli w la-
tach 1914-1920, walcząc w szeregach armii państw zaborczych i
jednostek polskich. Dwa lata temu przypomnieliśmy tę uchwałę
w Życiu Grójca, ale odzewu ani widu, ani słychu. Zatem w dalszym
ciągu jesteśmy całą galaktykę za Warką, mającą ratusz udekoro-
wany czterema tablicami pamiątkowymi, o oznakowanych ścież-
kach historycznych nie wspominając. Wreszcie, 100-lecie niepod-
ległości nie okazało się wystarczającym bodźcem, byśmy poszu-
kali grobów naszych bohaterów na Białorusi, Ukrainie i w Rosji.
Peowiak Władysław Sygnarek, który 11 listopada 1918 r. rozbra-
jał w Grójcu Niemców, zginął jako wachmistrz 11. Pułku Ułanów
5 czerwca 1920 r. w bitwie pod Szczołnem. Pochowany został na
cmentarzu w Brasławiu. Przydałaby się wyprawa na Białoruś w
celu odnalezienia jego grobu. Nie damy rady? Pozostaje wierzyć
w to, że ktoś uda się tam w roku 2118 - na 200-lecie niepodległo-
ści?
Remigiusz Matyjas
fot. Karolina Pawlicka
Zdjęcie pochodzi z forum strony www.sadownictwo.com.pl
1,2,3,4,5,6,7,8,9 11,12,13,14,15,16
Powered by FlippingBook