Życie Grójca wydanie Nr 0818 - page 9

GRÓJECKI OŚRODEK KULTURY
9
ŻYCIE GRÓJCA
|
PAŹDZIERNIK 2018
W 100-lecie Niepodległości
Na patriotyczną i rozrywkową nutę
K
oncert składał się z dwóch
części. Na początku zapre-
zentowane zostały utwo-
ry patriotyczne, a następ-
nie rozrywkowe. Dobór repertuaru był
strzałemw dziesiątkę, sądząc z reakcji
widowni. Publicznośćwskupieniusłu-
chała pieśni z pierwszej części koncer-
tu. Gdy artyści wykonywali bardziej
znane z nich, można było zauważyć
coraz większe zaangażowanie słucha-
czy. W pewnym momencie cała sala
Koncert„NajjaśniejszawKoronie”odbył się 4 październikawGrójeckim
Ośrodku Kultury.Wydarzenie zostało zorganizowane z okazji 100-lecia
odzyskania Niepodległości przez Polskę.Wystąpili wybitni artyści:
GrażynaMądroch, Ewelina Hańska, RyszardMorka, Jan Zakrzewski, a
akompaniował imAndrzej Płończyński. Imprezę poprowadziłaTeresa
Siewierska.
śpiewała „Pałacyk Michla”, a później
– już w drugiej części - nawet tańczyła
wrytmznanychwłoskich przebojów.
Ciarkinaplecach
Chyba najbardziej pozostały w pamię-
ci dwa utwory: „W stepie szerokim”
- wykonany przez Ryszarda Morkę i
„Pokochaj mnie” – zaśpiewany przez
GrażynęMądroch oraz Jana Zakrzew-
skiego. Piękny głos Morki wprawił
wielu widzów w zachwyt, a paniom
(jedna z nich powiedziała to otwarcie)
wywołał tzw. ciarki na całymciele.Na-
tomiast romantycznaauraorazmagicz-
na melodia drugiej pieśni sprawiły, że
wychodzący z sali cicho podśpiewy-
wali niektóre jej fragmenty.
Owacjanastojąco
Świetnie prowadząca koncert Tere-
sa Siewierska przybliżała historię po-
wstania pieśni, a także w ciekawy spo-
sób przedstawiała ciekawostki z nimi
powiązane. Jakby dla wzmocnienia
narracji zarecytowała w pewnym mo-
menciewzruszającywiersz. Natomiast
podczas części rozrywkowej Teresa
Siewierska potrafiła niemal do łez roz-
bawić publiczność, co w sposób natu-
ralny pozwoliło przejść artystom z pa-
triotycznego, nieco patetycznego tonu
pierwszej części – przypomnijmy dla
uczczenia 100-lecia Niepodległości –
do drugiej, pełnej humoru i nieco żar-
tobliwej.
Zachwyconawidownia dziękowała ar-
tystomowacjami na stojąco.
DziękujemyPanieJanie
Przypomnijmy, że Jan Zakrzewski -
główny promotor koncertu - urodził
się i mieszka w Grójcu. W 1980 roku
ukończył Wydział Wokalno-Aktorski
Wyższej Szkoły Muzycznej w Łodzi.
Jest laureatem wielu krajowych i mię-
dzynarodowych konkursów wokal-
nych, występował we wszystkich te-
atrach operowychwPolsce, a także na
scenach operowych Niemiec, Holan-
dii, Szwajcarii, Włoch i Stanów Zjed-
noczonych. Partnerował najwybitniej-
szym solistkom polskich scen - m.in.:
Wandzie Polańskiej, Zdzisławie Do-
nat, Krystynie Tyburowskiej, Barbarze
Mądrej, GrażynieBrodzińskiej.
KarolinaPawlicka
Jakoś trudno wyobrazić sobie pana
pochylonego osiem godzin dziennie
nad szkiełkiemz preparatami.
Rozumiem, że to aluzja do moich bio-
logicznych studiów? Rzeczywiście,
kroiłem żaby i fascynowałem się waż-
kami.Ale równocześnie chodziłem do
Łódzkiego Towarzystwa Fotograicz-
nego na zajęcia w łódzkiej Filmów-
ce. Pamiętam, jak prof.WitoldKuzno-
wicz, wybitny specjalista od światła,
przyniósł kiedyś na zajęcia gruby tom
„Historii fotografii” i zaczął opowiadać
oKarshu,Avedonie, Halsmanie, New-
manie, Newtonie i innych mistrzach
obiektywu. Poczułemwówczas, że je-
śli zostanę w kraju, to jako fotograf ni-
czego nie osiągnę.
WylądowałwięcpanwNowymJor-
ku z wielkimi ambicjami i niewiel-
kimdorobkiem.
To był 1979 r. Rzeczywiście, moje
portfoliobyłoubogie, alemiałemwrę-
kawie jednego jokera: zdjęcia papie-
ża Jana Pawła II z wizyty, która mia-
ła miejsce tuż przed moim wyjazdem
do USA. Pierwsze kroki skierowałem
więc odważnie do redakcji „NewYork
Timesa”. Fotoedytor obejrzał moje
lekko sfatygowane podróżą odbitki i
pyta: Ale dlaczego nie przyniósł pan
tych zdjęć dwa miesiące temu? Za-
marłemi tłumaczę: Przecieżpapieżbył
w Polsce dwa tygodnie temu. I wtedy
usłyszałemcoś, co było najlepszą radą,
jaką otrzymałem w życiu: Robi pan
dobre zdjęcia, ale goni pan rzeczywi-
stość. Musi pan ją wyprzedzać, two-
rzyć świat, do którego inni będą chcieli
wejść. Niech to oni pana gonią.
Tenwłasny świat znalazł panwpor-
tretach znanych ludzi?
Robiąc portrety, nie rejestruję świa-
ta, ale go po trosze odkrywam, po tro-
sze kreuję. Początki i tak były nieła-
twe. Wkrótce po przyjeździe do No-
Więcej niż tysiąc słów
wego Jorku zostałem napadnięty na
ulicy, skradziono mi cały fotograiczny
sprzęt. Kupiłem nowy, ale by na nie-
go zarobić, musiałem zrezygnować z
pozycji „wolnego strzelca” i pójść do
pracy na etat do agencji fotograicznej.
W tym czasie pojawiła się dla mnie
wielka szansa.
Zaproponowanomi wystawę „Wybit-
ni Polacy wNowym Jorku i metropo-
lii”. Zrobiłem kilkanaście tysięcy kla-
tek, by wybrać kilkadziesiąt na wysta-
wę.
Wsumie jednak trud się opłacił, bo
przygotowując tę wystawę, poznał
pan JerzegoKosińskiego...
Wiedziałem, że jak do niego dotrę, to
będę miał w Nowym Jorku otwarte
drzwi do domów wielu sławnych lu-
dzi. Zdobyłem adres zamieszkania i u
portiera zostawiłem do niego list na-
pisany po polsku, aby Kiki (jego se-
kretarka) go nie przeczytała. Udało
się. Oddzwonił błyskawicznie, a na-
stępnego dnia już się spotkaliśmy. Ta
pierwsza wizyta okazała się począt-
kiem naszej silnej i długotrwałej przy-
jaźni, a mnie rzeczywiście otworzyła
drzwi dowielu domów.
Kosińskiotworzyłpanuwieledrzwi.
Towystarczyło do sukcesu?
Oczywiście tzw. dojścia i znajomości
są w tym zawodzie niezwykle waż-
ne. Przynajmniej na początku. Pro-
szę sobie wyobrazić, że u kogoś słyn-
nego pojawia się młody fotograf. Dla-
czego mu wierzyć? Co innego, gdy
jestem z polecenia. Z czasem to się
zmienia, a mechanizm sam się już na-
kręca, moim atutem stają się nie zna-
jomi, ale pęczniejące portfolio. Zaczy-
nałem, chodząc po polu minowym.
Jeden nieostrożny krok, lekkomyśl-
nie opublikowane zdjęcie i można być
skończonym. Proces, wyrok, odszko-
dowanie płacone do końca życia. Po
pierwszych zdjęciach Palomy Picasso
napisali do mnie jej prawnicy i ostrze-
gli, że jeśli jeszcze raz je opublikuję, to
niewyjdę z sądu. Tak się przejąłem, że
przez kilka miesięcy fotografowałem
tylko kwiaty i pejzaże. Muszę powie-
dzieć, że w sumie mi się to przydało,
gdyż zacząłem fotografować arysto-
krację kwiatów: orchidee, lilie, tulipa-
ny…w studiu, tak jak ludzi.
Ładne zdjęcie to jak kochanka na jed-
ną noc – szybko się znudzi. By coś zo-
stało na trwałe, musi być w tympraw-
da.
Czyli co?
Nie potrafię tego opisać. To intuicja.
Położę obok siebie dwa niemal iden-
tycznezdjęciaz tej samej sesji i od razu
widać na jednym prawdę, a na dru-
gim fałsz. Dlaczego? Nie wiem. Ko-
siński powiadał: „Na twarz trzeba so-
bie zasłużyć”, aVladimirHorowitz, że
„Twarz jest jak pole bitwy”. Zgadzam
się z nimi.
Reżyseruje pan sytuacje w trakcie
sesji?
Tak, reżyseruję, jeżeli uznam, że to słu-
żywydobyciu prawdy. Czasami mogą
sięwydawaćwręcz szokujące, gdy Je-
remiego Przyborę ubrałem w skórza-
ną kurtkę i posadziłem na motocykl,
Jacka Kuronia skłoniłem do założenia
smokingu, a Wisławę Szymborską,
która zawsze pilnie strzegła swej pry-
watności, namówiłem, by dała się sfo-
tografować we własnym łóżku. Jeże-
li ludzie wyczują, że taka zabawa ma
sens, a naprzeciwko stoi facet, który
nie chce ich ani ośmieszyć, ani wyko-
rzystać, to zgodzą się nawszystko.Ale
takie aranżacje nie zawsze są potrzeb-
ne. Swoje najlepsze zdjęcie Ryszar-
da Kapuścińskiego zrobiłem na zjeź-
dzie PenClubu w Nowym Jorku, gdy
zobaczyłem go stojącego niepozornie,
gdzieś pod ścianą. A Luciano Pava-
rottiego fotografowałem w drzwiach
obrotowych hotelu, do którego szedł
na spotkanie. Rozbawiło go, że robię
zdjęcia, choć ledwo mieściliśmy się
obaj wciasnymskrzydle.
Podobno bardzo starannie przygo-
towuje się pan do sesji, zbiera in-
formacje o portretowanym, czy-
ta książki o nim, wywiady. To na-
prawdę potrzebne?
Byłem zauroczony Pablem Picas-
sem, którego – z oczywistych powo-
dów – nie mogłem już fotografować.
Nagle pojawiła się możliwość zro-
bienia sesji artystce François Gilot, o
której wiedziałem tylko tyle, że była
jego żoną. Zaczynam fotografować,
a żeby stworzyć dobrą atmosferę, nie-
ustannie gadam o Picassie, jak go po-
dziwiam, jaki był wspaniały itd. A
ona, zamiast się otworzyć, coraz bar-
dziej zapada się w siebie, by po 20
minutach oświadczyć, że wystarczy
tych zdjęć i mam sobie iść. Dzwonię
do znajomej, która nas umówiła, opo-
wiadam o spotkaniu. Toż to był naj-
bardziej toksyczny związek pod słoń-
cem.
Wiele z pana sesji z czasem zamie-
niło się wprzyjaźnie.
Gdy powstaje dobre zdjęcie, to tak
jakby ktoś zdradził mi jakąś swoją ta-
jemnicę. A to utrwala znajomość, a
nawet przyjaźń. Tak, zaprzyjaźniłem
się z Jerzym Kosińskim, Ryszardem
Kapuścińskim, Romanem Opałką,
Beatą Tyszkiewicz, księdzem Janem
Twardowskim i wielu innymi.
Chcepanfotografowaćnowegwiaz-
dy ilmu, estrady?
Z coraz mniejszą ochotą. Nie odnaj-
duję w ich twarzach niczego godne-
go uwagi. To są zazwyczaj plastiko-
we postaci.
Banalizują się gwiazdy, ale można
odnieść wrażenie, że banalizuje się
także fotografia. Dziś niemal wszy-
scynosząwkieszeni aparatyowięk-
szych możliwościach, niż miał naj-
lepszy sprzęt przed kilkudziesięciu
laty. I niewahają się go użyć!
To prawda. Twitter, Facebook, snap-
chaty, sweet focie. Są tego miliardy
krążące po sieci. Pamiętam taki ob-
razek z Kongresu Klimatycznego w
Warszawie. Kilka tysięcy ludzi i nikt
nie rozmawia z sąsiadem, wszyscy
wpatrują się w swoje tablety, iPhone-
’y, iPady. Ludzie coraz bardziej komu-
nikują się ze sobą za pomocą obrazów,
a nie słowa. Z jednej strony może cie-
szyć upowszechnianie się fotografii, z
drugiej –martwi.
Bo stanowi konkurencję dla profe-
sjonalistów takich jak pan?
Nie, my, zawodowcy, jesteśmy na in-
nym poziomie. Martwi, ponieważ lu-
dzie masowo posługują się i komuni-
kują narzędziem, którego tak w grun-
cie rzeczy nie znają. Obraz coraz bar-
dziej zastępuje słowo pisane, ale uży-
wającyaparatównie znają słów, skład-
ni, ortograii, a nawet alfabetu tego wi-
zualnego środkaporozumienia.To tak,
jakby ktoś chciał komuś coś powie-
dzieć, bełkocząc.
Powinno się tego uczyćw szkołach?
Tak. I to jak najszybciej, potrzebny
jest „elementarz wizualny” posługi-
wania się obrazem. Skoro młodzi po-
rozumiewają się ze sobą głównie po-
przez zdjęcia, to niechże choć wiedzą,
jak to robić, by przekaz był jak najlep-
szy. Powiada się, że obraz wart jest ty-
siąca słów. Moim zdaniem dużo wię-
cej. Pod warunkiem, że właściwie się
nimposługujemy.
Ze względu na objętość materiału re-
dakcja dokonała skrótów.
7 listopadawGalerii GOK odbędzie sięwernisaż wystawy fotografii Czesława Czaplińskiego. Z tej okazji
prezentujemywywiad z tymwspaniałym fotografem. Tekst ukazał sięw tygodniku "Polityka".
1,2,3,4,5,6,7,8 10,11,12,13,14,15,16,17,18,19,...20
Powered by FlippingBook