Życie Grójca wydanie Nr 02/19 - page 6

6
HISTORIA
I
niekoniecznie musimy wykony-
wać je tylko na jeden głos i for-
tepian, aczkolwiek – gdybyśmy
mieli na to ochotę – Grójecki
Ośrodek Kultury dysponuje fortepia-
nemmarki Feurich, o wokalistach nie
wspominając.
Rozmowabezsłów
Moniuszko do opery trafił przez pie-
śni. Niemogło być inaczej, bowdzie-
ciństwie nasłuchał się śpiewów ludo-
wych (także białoruskich i ukraiń-
skich), gdy dorastał, wystukiwał na
klawiszach pieśni Franciszka Schu-
berta i ballady Carla Loewego (po-
siłkując się nutami sprowadzanymi z
Wilna), a jako młodzian zakochał się
w Aleksandrze Müller, skąd był już
tylko krok do śpiewania pod balko-
nemmuzy.
– Co spodobałoby się mojej Olesi? –
głowił się nasz bohater, niemogąc so-
bie przypomnieć żadnej polskiej pio-
senki odpowiedniej na taką okazję.
Wydawało mu się, że swojego uczu-
cia nie zdoła ani wymówić, ani wy-
śpiewać, że słowa, już wdrodze z du-
szy do duszy, wietrzeją i stygną. W
końcu odnalazł wiersz „Kochanko
moja, na co nam rozmowa” napisany
przez Adama Mickiewicza w 1825 r.
wOdessie, kończący się strofą: „Stru-
dziłemusta daremnemużyciem,
Teraz je z twemi chcę stopić ustami,
I chcę rozmawiać tylko serca biciem,
I westchnieniami i całowaniami,
I tak rozmawiać, godziny, dni, lata,
Do końca świata i po końcu świata”.
– Jakby o mnie i Aleksandrze – za-
dumał się osiemnastoletniMoniuszko
nad geniuszem Mickiewicza. – Za-
raz opatrzę wiersz nutami – krzyknął,
podchodząc do klawikordu, na któ-
rymzaczął coś brzdąkać…
Skomponowaną wtedy pieśń, wraz z
dwiema innymi, wpisał do albumu
ukochanej, po czym już rozmawia-
li z sobą „serca biciem”, „westchnie-
niami” oraz „całowaniami”, grucha-
jąc niczymgołąbki, aż do jegowyjaz-
du w 1837 r. na studia muzyczne do
Berlina.
Mickiewiczponiemiecku
Stanisław Moniuszko zadebiutował
Rok z Moniuszką
- na jeden głos i fortepian
zbiorem „Trzy śpiewy”, wydanym w
1838 r. w Berlinie. Zakochany dzie-
więtnastolatek skomponował muzy-
kę do miłosnych ballad Mickiewicza,
w jednej osobie wieszcza i czołowe-
go tekściarza epoki. Zainspirował go
szczeciński kompozytor Carl Loewe,
który w 1835 r. opublikował zbiór
„Die Polnische Balladen”, zawierają-
cy kompozycje stworzone do ballad
Mickiewicza przetłumaczonych na ję-
zyk niemiecki przez Carla von Blan-
kenseego. Moniuszko, pod wypły-
wem Loewego, napisał muzykę do
ballad: „Sen”, „Niepewność” i „Moja
pieszczotka” (oczywiściewwersji nie-
mieckiej). Zaprezentowana przezMo-
niuszkę w „Trzech pieśniach” oraz w
balladzie „Trzech budrysów” (pierw-
sze wydanie zaginęło) liryka wokal-
na zyskała pozytywne recenzje. 25 lu-
tego 1839 r., a więc niemal równo 180
lat temu,Antoni Woykowski, pianista,
kompozytor, redaktor ukazującego się
w Poznaniu „Tygodnika Literackie-
go”, chwalił młodego kompozytora za
pierwiastki ludowe i śmiałość harmo-
niczną.
Życiezmuzyki
Stanisław Moniuszko, ożeniwszy
się w roku 1840 z Aleksandrą Mül-
ler, zamieszkał w Wilnie. Gdy lek-
cje muzyki oraz posada organisty nie
wystarczały na utrzymanie rodziny,
pewną szansą na podreperowanie do-
mowego budżetu okazały sięwłaśnie
pieśni. Moniuszko, widząc, że jego
berlińskie wydawnictwo wciąż cie-
szy się popularnością, poszedł za cio-
sem, tworząc następne utwory i pu-
blikując je – pojedynczo – własnym
nakładem. Z dworów szlacheckich i
domów mieszczańskich przychodzi-
ły prośby o następne szlagiery.
– Kochana Duszko, rodacy chcą
śpiewać, więc nie pomrzemy z gło-
du! – zawołał nasz kompozytor.
– No to pora, mój mężu, rozkręcić
interes – podnieciła się Aleksandra
Moniuszko, z domuMüller, nie prze-
czuwając, że po wielu latach Grze-
gorz Ciechowski napisze „Mamonę”
(„Ta piosenka jest pisana dla pienię-
dzy!” – pamiętacie?).
Abonament
Moniuszko, idąc za przykładem wi-
leńskich wydawców periodyków vel
almanachów, postanowił zastosować
do swoich pieśni – pisanych na jeden
głos z towarzyszeniem fortepianu –
system abonamentu.
– Tak jak ja prenumeruję miejscowe
pisma, tak wilnianie będą prenume-
rować moje pieśni – zadecydował,
umyśliwszy wydawanie ich po kil-
kanaście jednocześnie, w formie ze-
szytów ukazujących się pod wspól-
nym tytułem „Śpiewnik domowy”.
– W każdym zeszycie potencjalny
nabywca znajdzie coś dla siebie, czy-
li utwory łatwe i trudne, toteż będzie
mógł przechodzić od rzeczy prost-
szych do ambitniejszych, rozwijając
się instrumentalnie i wokalnie – tłu-
maczył najbliższym.
– Genialny pomysł – przyznała te-
ściowa, należąca do pierwszych wy-
konawców pieśni komponowanych
przez zięcia.
Niemożemybyćgorsi
W1842 r. autor „Trzech pieśni” opu-
blikował w „Tygodniku Petersbur-
skim” historyczny prospekt. Zachę-
cał w nim do prenumeraty „Śpiew-
nika domowego” oraz przedstawił
swoje artystyczne credo. W Europie
muzyka to już nie tylko język odda-
jący myśl, uczucie, namiętność, czy-
li treści uniwersalne, ale także „wy-
raz pewnej miejscowości, charakteru
narodowego ludów, ich zabaw, ob-
rzędów, zwyczajów itp.” Owszem,
coś niecoś już mamy. Oto narodo-
wy charakter posiadają pieśni Karola
Kurpińskiego, Marii Szymanowskiej
czy Franciszka Lessla, na uwagę za-
sługują osiągnięcia w tej dziedzinie
Józefa Nowakowskiego i Antoniego
Woykowskiego, wydawanie „piose-
nek sielskich” zapowiedział już Igna-
cy Feliks Dobrzyński, ale wciąż „z
każdej strony obijają się o uszy po-
wszechne narzekania na niedostatek
śpiewu domowego”.
– Nie możemy być gorsi ani od Au-
striaków, mających Franciszka Schu-
berta, ani odNiemcówmającychRo-
berta Schumanna i Carla Loewego!
Musimy stworzyć własną pieśń na-
rodową! – przekonywał Moniusz-
ko, pragnący dokonać tego z pomo-
cą „Śpiewnika domowego”.
Tłumaczpoezji
Stanisława Moniuszki jako kompo-
zytora nie byłoby bez Mickiewicza
i innych poetów: Kazimierza Bro-
dzińskiego, Aleksandra Chodźki, Ja-
na Czeczota, JózefaGrajnerta, Placy-
da Jankowskiego, Jana Nepomuce-
na Jaśkowskiego, Antoniego Kolan-
kowskiego, Juliana Korsaka, Józe-
fa Korzeniowskiego, Józefa Teodo-
ra Stanisława Kościelskiego, Fran-
ciszka Kowalskiego, Józefa Ignace-
go Kraszewskiego (oprócz powieści,
pisał teżwiersze),Antoniego Edwar-
da Odyńca, Antoniego Pietkiewicza,
Jana Prusinowskiego, Władysława
Syrokomli, Ludwika Sztyrmera, Jó-
zefa Szujskiego, Edmunda Wasilew-
skiego, Stefana Witwickiego, Jana
Zacharasiewicza, Tomasza Zana czy
Edwarda Żeligowskiego. To z nich,
podobnie jak z Jana Kochanowskie-
go, Teofila Lenartowicza czy Win-
centego Pola, nie mówiąc już o Jo-
hannie Wolfgangu Goethem (prze-
tłumaczonym na język polski przez
Mickiewicza), Moniuszko czerpał
natchnienie.
– Każdy dobry wiersz przynosi z so-
bą gotową melodię – dowodził kie-
dyś w gronie przyjaciół – a umieją-
cy ją podsłuchać i przelać na papier
nutowy, zasługuje na miano kompo-
zytora. Zatem komponowanie to nic
więcej, jak tylko tłumaczenie tekstu
na język muzyki. Oczywiście, ide-
ałem jest połączenie pięknej poezji z
piękną muzyką, co otwiera wstęp na-
wet do ucha i serca najmniej podat-
nego na dźwięki. Nie ma większego
problemu, gdy piękny wiersz prze-
tłumaczony zostanie na słabszą mu-
zykę. Bo wtedy muzyka niejako zy-
skuje dzięki słowom – zapewniał.
Ponad300utworów!
Pierwszy „Śpiewnik domowy” uka-
zał się w końcu 1843 r., zyskując po-
zytywne recenzje wWilnie, Warsza-
wie i Petersburgu.
– Mamy Moniuszkę, więc nie musi-
my zazdrościć Austriakom Schuber-
ta! – twierdzono.
Szczęśliwy kompozytor miał już
przygotowane utwory do drugie-
go „Śpiewnika domowego”. Za je-
go życia ukazało się sześć zeszytów,
a po jego śmierci sześć następnych,
zawierających pieśni wydane wcze-
śniej osobno. Polscy fani („lubow-
nicy krajowej muzyki”) mogli być
szczęśliwi, gdyż dostali w sumie po-
nad 300 utworów, przepełnionych
krajobrazem, miłością i humorem.
Najbardziej znane, oprócz wymie-
nionych wyżej, to „Dziad i baba”,
„Kozak”, "Pieśń wieczorna”, „Przą-
śniczka”, „Stary kapral” czy „Znasz-
li ten kraj”.
Amoże festiwal?
Wbrew temu, co w 1859 r. o pie-
śniach Stanisława Moniuszki napisał
historyk polskiej operyMaurycy Ka-
rasowski, chyba już wtedy nie były
one prostymi „piosnkami”. Obecnie
nawet zawodowi artyści, wykonu-
jąc je, niekiedy nadużywają siły gło-
su, nie zawsze rozumiejąc, o czym
śpiewają. Jak jest w istocie, najlepiej
przekonać się na własnej skórze, stąd
nasza propozycja zorganizowania w
grodzie nad Molnicą festiwalu lub
koncertu pieśni Moniuszkowskiej, i
to własnymi siłami. Grójec ma wiel-
kie atuty: tenora Jana Zakrzewskie-
go, chór - prowadzony przez dyry-
genta i kompozytora Jarosława Pra-
szczałka, o fortepianie nie wspomi-
nając. Zatem kręć się, kręć wrzecio-
no…
RemigiuszMatyjas
Gdyby w XIX w. istniało radio, na listach przebojów bez wątpienia królowałyby utwory Stanisława Moniuszki. Obecnie większość z nich
pokrywa kurz zapomnienia. A szkoda, bo Moniuszkowskie pieśni są skarbcem, z którego wciąż można czerpać piękno i wzruszenia
albo – mówiąc górnolotnie – miłość do ojczystej ziemi.
Stanisław Moniuszko po powrocie z Berlina.
Dokończenie ze s. 1
25 stycznia 1946 r. kilku żołnie-
rzy ROAK, m.in. Ryszard Pietras
„Cygan”, Zbigniew Maliszew-
ski „Rwal”, Wiesław Cabanow-
ski „Ciemny”, w biały dzień, bez
jednego wystrzału, odbiło swojego
kolegę. Ta sensacyjna historia tra-
fiła nawet na karty powieści Miro-
sława Prandoty „Łańcuch krwi”.
Na ratunek Lolkowi
– Tym razem sam pojechałem do
Warszawy. Wypożyczyłem „kolta
szufladkowego” czyli pistolet kali-
ber 12 mm i P-38, tzw. Waltera, ka-
liber 9 mm. Przed hotelem „Polo-
nia” stawili się teraz wszyscy. Ru-
szyliśmy samochodem „Józefa”.
Był to Opel Blitz. Po drodze „Ar-
tur” spotkał kolegę kierowcę, któ-
remu dał „górala” czyli 500 zł, za
pożyczenie samochodu DKW. Ko-
lega miał czekać w kawiarni na
nasz powrót. Za kierownicą DKW
usiadł Wiesław Cabanowski ps.
„Ciemny”. Podobno samochód na-
leżał do samego ministra zdrowia.
Zatrzymaliśmy się przy ul. Stalo-
wej niedaleko bazaru i wysiedli-
śmy – wspomina odbicie Komo-
rowskiego Ryszard Pietras, który
został wyznaczony przez „Józe-
fa” na dowódcę akcji. – Rozdzieli-
łem zadania. „Artur” z kolegą, Ja-
nem Satanowskim z Marek, mieli
być w sieni, przy wejściu. Wolno
im było wpuszczać każdego, ale
nikt nie miał prawa wyjść. „Ciem-
ny” miał stać w portierni przy tele-
fonie. Ja z „Rwalem” i Mieczysła-
wem Pawłowskim z Marek mieli-
śmy iść na górę. „Józef" i Heniek,
brat ks. Stefańskiego, zostali zaś
w samochodzie z włączonym sil-
nikiem – relacjonuje „Cygan” w
książce „Nie po białym! Nie po
czarnym!”.
Największym problemem było do-
stanie się do budynku. – Portier nie
Odszedł "Żbik"
chciał nas wpuścić, próbował za-
mknąć drzwi. Powiedziałem mu,
że jesteśmy z kontroli UB i włoży-
łem stopę między próg. Portier od-
parł, że UB już było. Kiedy weszli-
śmy, lekarz dyżurny chciał gdzieś
zadzwonić, ale „Ciemny” wyrwał
mu słuchawkę z rąk. Wspiąłem się
po schodach na piętro, za mną nie
widziałem nikogo, przede mną zaś
stał wartownik i porucznik. Cofną-
łem się do połowy schodów i do-
piero wtedy ruszyli za mną „Rwal”
i Pawłowski. „Ręce do góry!” – za-
wołałem do wartownika. Ten sza-
motał się z karabinem, ale podniósł
ręce – wspomina Pietras. – Trzy-
małem wymierzoną w nich broń,
gdy Pawłowski rozbrajał obydwu.
„Rwalowi” wskazałem, gdzie jest
Lolek. Za chwilę wyniósł go na
plecach. „Dajcie mu koc – zawo-
łałem - bo jest zimno!”. Zarzucili
mu koc na głowę i zeszli na dół. Ja
zabezpieczałem odwrót. Przyspie-
szonym krokiem dotarli do samo-
chodu. „Józef” był zdenerwowa-
ny, ponieważ uważał, że wszystko
zbyt długo trwało. Rozjechaliśmy
się – „Ciemny” z Lolkiem i kole-
gami do Marek, a ja z pozostałymi
osobami pod „Polonię”. Gdy jed-
ni „oblewali” sukces, ja wróciłem
do Grójca zadowolony, że wresz-
cie wszystko się udało – wraca do
tamtych dni „Cygan”. Komorow-
ski ukrywał się przez jakiś czas
w Markach. Dostał się jednak w
ręce bezpieki. Aresztowany, tor-
turowany i skazany na więzienie.
Ten los spotkał również jego wie-
lu kolegów z grójeckiego ROAK.
W PRL i kilka lat po 1989 r. uczył
w Zespole Szkół Zawodowych w
Grójcu, który po transformacji no-
sił im. AK „Głuszec” Grójec. Nie
chciał opowiadać o powojennych
czasach. Bał się. Pamięć katowa-
nia go przez ubecję była w nim
żywa. W sierpniu 2017 r. decyzją
szefa MONAntoniego Macierewi-
cza został mianowany na stopień
majora. Wieczny odpoczynek racz
mu dać Panie!
Tomasz Plaskota
1,2,3,4,5 7,8,9,10,11,12,13,14,15,...16
Powered by FlippingBook