Życie Grójca wydanie Nr 11/19 - page 11

ŻYCIE GRÓJCA
|
LISTOPAD 2019
SAMORZĄD
11
Dotacje, dofinansowania,
środki zewnętrzne – mniejsza
o to, jak je nazwiemy –
są obiektem pożądania
samorządowców i innych
osób wykonujących prace dla
ogółu. Bez tych dodatkowych
pieniędzy coraz trudniej
bowiem modernizować
drogi, budować boiska
czy remontować szkoły.
A bez inwestycji trudno
potem wygrywać wybory.
Warto jednak pamiętać, że
dofinansowania mają często
swoją ciemną stronę.
M
niej więcej rok
temu jeden z bar-
dzo doświadczo-
nych samorządow-
ców z terenu powiatu grójeckie-
go stwierdził, że jego gminie nie
byłyby potrzebne żadne dotacje,
gdyby budżet państwa pokrywał
koszty utrzymania oświaty. Jeśli
spojrzymy na liczby, trudno od-
mówić mu racji.
Taniej za własne środki
Dla potwierdzenia tych słów zo-
baczmy, jak wyglądał plan do-
chodów i wydatków gminy Gró-
jec przewidziany do realizacji w
tym roku. Dział „oświata i wy-
chowanie” miał – według sza-
cunków – kosztować nasze mia-
sto niemal 40 mln złotych. Jak
się później okazało, ta kwota na
pewno nie pokryje wydatków,
ponieważ rząd w połowie roku
ustawowo przyznał nauczycie-
lom podwyżki, nie zapewniwszy
samorządom wystarczających
środków na ten cel. Tymcza-
sem subwencja oświatowa przy-
znana Grójcowi wyniosła nieca-
łe 19,96 milionów złotych. Nie
trudno policzyć, że aby sfinan-
sować wszystkie zadania oświa-
towe, gmina musi z innych źró-
deł znaleźć w swoim budżecie
przeszło 20 milionów.
A teraz załóżmy, że te 22-23
miliony, które gmina dokłada
z własnego budżetu do oświa-
ty, samorząd może przeznaczyć
na inwestycje. W zasadzie pro-
gramy dotacyjne stałyby się nie-
potrzebne, gdyż co roku miasto
mogłoby budować drogi, szkoły,
sieci wodociągowe i kanaliza-
cyjne za kilkadziesiąt milionów
złotych, bez konieczności za-
dłużania się. Mało tego, śmiem
twierdzić, że inwestycje realizo-
wane tylko za własne pieniądze
byłyby tańsze, ponieważ wtedy
Nie wszystko złoto, co się świeci
nie trzeba byłoby sugerować się
różnymi, często mało praktycz-
nymi, wymogami związanymi z
pozyskaniem dotacji.
Narzędzie kontroli
Nie mam jednak złudzeń – ża-
den rząd, ani obecny, ani przy-
szły, nie wpompuje w oświatę
takich pieniędzy, by samorządy
nie musiały dokładać do niej z
własnej kieszeni. Nigdy do tego
nie dojdzie, ponieważ polity-
cy straciliby wówczas kontrolę
nad gminami i powiatami. Wolą
więc wymyślać programy dofi-
nansowujące, gdyż to wszelkie-
go rodzaju środki zewnętrzne są
świetnym narzędziem kontroli i
wymuszania posłuszeństwa.
Samorządy, zwłaszcza te mniej-
sze i biedniejsze, są finanso-
wo uzależnione od decyzji po-
litycznych. Wójtowie i burmi-
strzowie jeżdżą więc do mini-
sterstw i innych urzędów (w tym
do urzędów marszałkowskich,
które także są organami samo-
rządowymi) dysponujących pie-
niędzmi, prosząc uniżenie o do-
finansowanie. Nie należy też za-
pominać o zapraszaniu oficjeli
(przede wszystkim przed zbliża-
jącymi się wyborami) na lokal-
ne uroczystości. Przydaje się w
takich przypadkach umiejętność
lawirowania. Nigdy bowiem do
końca nie wiadomo, kto zwy-
cięży w wyborach. Wszystko to
robi się w nadziei, że gdy doj-
dzie do krojenia tortu, jakiś ka-
wałeczek, chociażby niewielki,
trafi na nasz talerz.
W świecie samorządowym, żeby
otrzymać dofinansowanie, trze-
ba napisać wniosek, załączyć
wymagane dokumenty i… po-
starać się o poparcie w instytu-
cji przyznającej środki. Czasem
nawet ten trzeci, polityczny ele-
ment góruje nad dwoma pozo-
stałymi. „Dostanie kasę, ten, kto
ma dostać” – tak często mawia-
ją włodarze gmin, nawiązując
do tego, że nawet nie najlepszy
wniosek może znaleźć się wyso-
ko na liście rankingowej.
Oczywiście nie twierdzę, że tyl-
ko odpowiednie ustawienie po-
lityczne decyduje o przyznaniu
dofinansowania. Znam bowiem
wiele przypadków, że gmina nie-
koniecznie płynąca z rządowym
nurtem otrzymuje duże środki
zewnętrzne. Łatwiej jednak wy-
szarpać swój kawałek tortu, je-
śli pan minister albo pan dyrek-
tor z ministerstwa patrzy na nas
łaskawym okiem.
Walka o punkty
Zwykle dotacje dla instytucji
publicznych są bardzo mocno
obwarowane różnymi przepisa-
mi, zasadami i warunkami. Czę-
sto wygląda to tak, że wniosek
o dofinansowanie modernizacji
drogi musi zdobyć odpowied-
nią liczbę punktów. Za co zdo-
bywa się punkty? Na przykład
za to, że droga gminna ma połą-
czenie z drogą wyższego rzędu
(czyli z powiatową, wojewódz-
ką lub krajową). Punktację pod-
wyższa też fakt, iż przy drodze
znajdują się miejsca typu: skle-
py, szkoły, urzędy, kościoły,
ośrodki zdrowia, zakłady pracy
itd. Prowadzi to do sytuacji, w
której do dofinansowania zgła-
sza się przede wszystkim trasę,
która spełnia warunki i zdobę-
dzie dużo punktów, niż tę, która
w pierwszej kolejności wymaga
remontu. Stąd też problemy ze
znalezieniem w budżecie samo-
rządu środków na asfaltowanie
dróg wiejskich, które nie speł-
niają wymogów punktacji.
W zasadzie jedynym programem
uwzględniającym dofinansowa-
nia na wiejskie drogi, przy któ-
rych nie ma ani zakładów pracy
czy sklepów, ani nie ma połącze-
nia z trasą wyższego rzędu, jest
Fundusz Ochrony Gruntów Rol-
nych (FOGR). Trzeba jednak za-
uważyć, że środki z FOGR-u za-
zwyczaj umożliwiają prace mo-
dernizacyjne jedynie na niewiel-
kich, kilkusetmetrowych odcin-
kach.
Po pierwsze przepisy
Kolejny problem to ogromna
biurokracja. Jeżeli gmina chce
uzyskać dofinansowanie na mo-
dernizację fragmentu drogi o
długości 1001 metrów z Progra-
mu Rozwoju Obszarów Wiej-
skich musi do wniosku załą-
czyć tzw. decyzję środowisko-
wą. Na wydanie takiego doku-
mentu trzeba czekać w najlep-
szym wypadku kilka miesięcy, a
w wielu przypadkach ponad rok.
Co ciekawe, gdy odcinek dro-
gi przeznaczony do przebudowy
ma 997 metrów, decyzja środo-
wiskowa już nie jest wymagana.
Inny przykład z powiatu grójec-
kiego – droga nie zakwalifiko-
wała się do dofinansowania, po-
nieważ planowany chodnik bę-
dzie zbyt wąski, o 20 centyme-
trów węższy niż wymaga tego
regulamin. Na nic tłumaczenia,
że nie ma miejsca na szerszy
chodnik, bo i z jednej, i z dru-
giej strony ograniczają go zabu-
dowania. Nie można też zwęzić
jezdni. Nie ma znaczenia, że do-
bra nawierzchnia jest potrzeb-
na, bo droga prowadzi do apte-
ki, do ośrodka zdrowia. Wnio-
sek został odrzucony. A gmina,
jeśli chce kiedyś ponowić pró-
bę pozyskania środków na inwe-
stycję, musi wystąpić do mini-
stra o odstępstwo od przepisów
techniczno-budowlanych. Taką
decyzję minister wydaje około
roku, albo i dłużej.
Nie do końca potrzebne
Często też programy dotacyj-
ne zupełnie nie przystają do rze-
czywistości oraz potrzeb lokal-
nych społeczności. Niedawno
pojawiła się na przykład moż-
liwość pozyskania środków na
budowę otwartych stref aktyw-
ności (OSA). Czy takie inwe-
stycje są niezbędne czy nie, sa-
morządowcy dość chętnie pisali
wnioski o dofinansowanie. Stre-
fy powstały więc jak grzyby po
deszczu w wielu wsiach i mniej-
szych miastach. Niestety, naj-
częściej obiekty te świecą pust-
kami. Jak widać, nie przypadły
one raczej do gustu Polsce lo-
kalnej.
Realia
System dotacyjny jest taki, jaki
jest. Nie ma żadnej woli poli-
tycznej, aby go zmieniać. Polity-
cy chcą mieć kontrolę, a urzęd-
nicy chcą mieć pracę. Na tym
to polega. Nie zmienia to jed-
nak faktu, że samorządy powin-
ny być aktywne w rywalizacji o
środki zewnętrzne. Jest to bo-
wiem w obecnych realiach w za-
sadzie jedyny sposób na rozwój
infrastrukturalny i na pomno-
żenie własnych zasobów. Bo
tylko za swoje pieniądze gmi-
ny, zwłaszcza te małe, niewiele
mogą… Recepta na sukces? Pra-
widłowy wniosek i zręczna dy-
plomacja.
Dominik Górecki
1...,2,3,4,5,6,7,8,9,10 12,13,14,15,16
Powered by FlippingBook