Życie Grójca wydanie Nr 05/19 - page 5

HISTORIA
5
ŻYCIE GRÓJCA
|
MAJ 2019
D
o tej pory archeologia roz-
wijała się spontanicznie,
przynosząc niemal tyle
samo zysków, co strat.
Wiele pamiątek prehistorii odkrytych
w XIX w. przepadało lub uległo roz-
proszeniu. Ta konstatacja dotyczy tak-
że ziemi grójeckiej.
Monetywendyjskie
Znaleziony wiosną 1846 r. pod Grój-
cem skarb monet dostał się w posia-
danie miejscowych Żydów. Właśnie
od nich ponad trzysta monet nabył
Karol Beyer, numizmatyk i fotograf.
Były to bilonyWendów, Słowian za-
mieszkujących ziemie nad Bałtykiem
wokresie rzymskim, podobne do wy-
kopanych wChruszczynieMałej koło
Pińczowa. „Wszakże srebro w nich
czyściejsze i wydatniejsze wybicie” –
zauważył XIX-wieczny numizmatyk.
Większość z nich miała po obu stro-
nach krzyż, niektóre po jednej stronie
berło z pastorałem.
Okopyalbogrodziska
W 1859 r. zrobiło się głośno o odkry-
ciu wWoli Boglewskiej koło Jasieńca
pozostałości okopu usytuowanego po-
międzywsią a dworem, wśród łąk nad
rzeczką. Zachowany pagórek, otoczo-
nyodstronypołudniowej iwschodniej
kanałem, uznano za szwedzki szaniec
z czasów Karola Gustawa X. W cza-
siekopania sadzawek i stawu, gdy roz-
rzucanowały, znaleziono ostrogi, frag-
menty broni i pancerzy, mające być
pamiątką po najeźdźcach z Półwyspu
Skandynawskiego. Ów szaniec przy-
równywano do obiektu w Lewiczy-
nie. „Widok z niego – pisano o Lewi-
czynie – rozległy na okolicę, ciągnącą
się od zachodu na wschód aż ku Bo-
glewicom. Powiadają, że okopy te da-
tują się z onych czasów, gdy Czar-
niecki położył Szwedów podWarką”.
Wtedy jeszcze nie wiedziano, że tzw.
okopy szwedzkie to po prostu wcze-
snośredniowieczne grodziska. Oko-
pami szwedzkimi bardzo długo zwa-
nonp. grodziskawLewiczynie i Starej
Warce. Wojna z lat 1655–1660 szcze-
gólnie bowiemmocno odcisnęła swo-
je piętno w świadomości Polaków,
zwłaszcza zaś ludu.Wszystko, co było
stare i miało nieznane pochodzenie,
odnoszono do wspomnianego okresu
historycznego. Zatem okopy szwedz-
kie wWoli Boglewskiej okazały się w
istocie grodziskiem.
Kędziorek
Na tymnie koniec zapomnianych sen-
sacji z Woli Boglewskiej. Już w 1848
r. w tej wsi, ok. 40 kroków na wschód
od owych okopów szwedzkich, pod-
czas czyszczenia sadzawki zwanej
Kędziorkiem, wyciągnięto ze szla-
mu nie tylko zabytki po domniema-
nych Szwedach, ale nadto zauszni-
ce, naramienniki i jakieś nieznane na-
rzędzia z brązu. Za potrzebą kontynu-
acji poszukiwań przemawiało odnale-
zieniewGrójeckiemtakże innychcen-
nych przedmiotów: małego medalu z
białego stopu z popiersiemAntoninu-
sa Piusa oraz dużej, złotej zausznicy.
Część przedmiotów z Woli Boglew-
skiej ofiarowano kolekcjonerowi hra-
biemu Franciszkowi Potockiemu oraz
folkloryście i historykowi Kazimierzo-
wiWładysławowiWóycickiemu.
BiżuteriazGinetówki
Z kolei skarb wydobyty przy oraniu
ziemi w osadzie Ginetówka koło Li-
pia trafił do profesora Józefa Przybo-
rowskiego – filologa, archiwisty, bi-
bliotekarza, numizmatyka, archeolo-
ga, redaktora „Wiadomości Arche-
ologicznych” oraz malarza Wojciecha
Grójeckie – ziemia popielnic i mamutów
Gersona, pasjonującego się także ar-
cheologią. To właśnie u nich poszcze-
gólne jego elementyoglądał książę Jan
Tadeusz Lubomirski, dziedzic Małej
Wsi pod Grójcem, silnie związany z
Warszawą, który w 1879 r. opubliko-
wał rysunki trzech ozdób z tego zna-
leziska. Zapewne właśnie za pośred-
nictwem księcia skarb trafił do Mu-
zeum Przemysłu i Rolnictwa w War-
szawie, zorganizowanego z inicjaty-
wy Lubomirskiego. Część ozdób do-
stała się tu drogą zapisu uczynionego
przez profesora Przyborowskiego, a
część jak dar panny Gersonówny. Po-
tem skarb wraz ze zbiorami archeolo-
gicznymi Muzeum Przemysłu i Rol-
nictwa przekazano do Państwowe-
go MuzeumArcheologicznego. Infor-
macje o nim pojawiały się sporadycz-
niew literaturze przedmiotu, ażwresz-
cie w 1958 r. opracowała go Bolesła-
wa Chomentowska, pisząc pracę ma-
gisterskąwZakładzieArcheologii Pol-
ski pod kierunkiem profesoraWłodzi-
mierza Antoniewicza, a obronioną na
Wydziale Historycznym UW. Przed-
miotem analizy było 15 przedmiotów
z brązu (okres halsztacki): bransolety,
nagolenniki, zausznice, zawieszki tar-
czowe, fragment ozdobny w kształcie
trójkąta i szpila. Badane przez arche-
ologów fragmenty biżuterii z epoki
kamienia, brązu i żelazamówią, że ko-
bieta zawsze była kobietą.
Popielnicawkredensie
Na początku XXw. wOstrołęce pod
Warką pojawił się pan Czekieruk. W
domu włościanina Wawrzyńca Le-
narczyka ujrzał rozbitą w górnej poło-
wie popielnicę, w której były jeszcze
szczątki spalonych kości, oraz nieusz-
kodzoną wówczas jeszcze pokrywę.
Popielnica była bardzo kształtna, gład-
ka, bez ozdób, koloru jasnoszarego, w
Nie będzie ryzykiem teza, mówiąca, że archeologia polska (jako nauka) i sadownictwo grójeckie (jako gałąź produkcji) rozwijały się równolegle
w procesach historycznych zapoczątkowanych w pierwszej dekadzie XX w. Właśnie wtedy ErazmMajewski, jeden z ojców archeologii, stworzył
dekalog archeologa, aWitalis Urbanowicz, jeden z pionierów sadownictwa, ofiarował nam dekalog ogrodnika.
miejscu przełamania niemal czarna,
dość krucha.
– Skąd ją macie? – zapytał Czekieruk
chłopa.
– Jak to skąd? Z pola. Natrafiłem na
nią na piaszczystym zboczu gruntu,
pochylającym się ku Pilicy, podczas
kopania dołów pod kartofle – wyznał
Lenarczyk.
–Tylko jedną? – dopytywał gość.
–Agdzie tam, panie, wraz z sąsiadami
niemało już ichwygrzebaliśmy.Więk-
szość niestety już się rozsypała, ale
chętnie wykopiemy dla pana jakiś nie-
uszkodzony garnek, bo na pewnowie-
le ich jeszczewziemi leży.
Czekieruk nie zgłosił się wtedy po po-
pielnicę doLenarczyka, a dopieropóź-
niej zaapelował na łamach „Świato-
wita” o podjęcie w okolicy Ostrołęki
kwerendy archeologicznej, gwarantu-
jąc powodzenie przedsięwzięcia. Wie-
dział, co mówi. W listopadzie 1926 r.
we wsi Nowa Pilica Wawrzyniec Le-
narczyk znalazł ząb trzonowy i szcząt-
ki kości mamuta.
MagiaSłowiańszczyzny
Ów chłop Wawrzyniec Lenarczyk to
postać nietuzinkowa – działacz ru-
chu ludowego, samorządowiec, etno-
graf i poeta, piewca Słowiańszczy-
zny. Do tego ostatniego natchnęła go
lektura „Starej baśni” Kraszewskiego,
a przede wszystkim prastara wioska
Ostrołęka, nafaszerowana popielnica-
mi jak dobre ciasto rodzynkami. Le-
narczyk nazwał sam siebie „Krwi-
dzeniem Prapolskim”, dzieciom nadał
imiona słowiańskie, np. Łada, Dzie-
dzila czy Przemysław, a swoje siedli-
sko nazwał „Uroczyskiem Istnienia”.
W jego poemacie„Legenda o Zatoni”,
którego akcja rozgrywa się m. in. na
uroczysku położonym na nadpilickiej
łące, czytamy:
„Tam, dawny kurhan, na nim krzyż
pański
Wkamieniach, wokół gruz szary,
Bo tam podobno w czasach pogań-
skich składano bogomofiary”.
NapoczątkuXXw. tylko takwrażliwy
na przeszłość chłop, jak Lenarczyk,
mógł nabyć świadomości archeolo-
gicznej i oddać znalezione przez siebie
resztki mamuta do Narodowego Mu-
zeumPrzyrodniczegowWarszawie.
Przykazaniewciążaktualne
Już nawet pobieżny przegląd najstar-
szych odkryć archeologicznych w
Grójeckiem wskazuje, jak wiele cen-
nych obiektów, poza skarbemz Gine-
tówki, bezpowrotnie utraciliśmy. Wy-
nikało to m.in. z niedostatku lub kom-
pletnegobraku świadomości archeolo-
gicznej u znalazców, zazwyczaj rolni-
ków wykonujących prace polowe, z
rozproszenia wysiłkówpasjonatów ar-
cheologii, zbraku instytucji zajmującej
się naukowo odtwarzaniem społecz-
no-kulturowej przeszłości człowieka
na podstawie znajdujących się w zie-
mi, na ziemi lub w wodzie źródeł ar-
cheologicznych, czyli materialnych
pozostałości działań ludzkich. W tym
kontekście zupełnie zrozumiała wyda-
je się treść 10. przykazania archeolo-
ga: „Nie kupuj, ani wyłudzaj zabyt-
kówprzedhistorycznych dla siebie, dla
zadowolenia czczej próżności – lecz
co możesz, odbieraj lub odkupuj z rąk
nieodpowiednich i oddawaj tym, któ-
rzy znają się na tych przedmiotach – i
pracują nad nauką.Wich dopiero ręku
zabytek przeszłości jest na swojem
miejscu. Oni znajdą godne dlań prze-
chowanie w Muzeum, gdzie zabytek
służyć będzie ku pomnożeniu nauki i
chwale kraju po najdłuższe czasy” –
apelował w1906 r. ErazmMajewski.
RemigiuszMatyjas
Naprzestrzeni60latistnieniaŚwięto
KwitnącychJabłonizmieniałosię
wrazzczasami,ludźmi,którzyje
tworzyliidlaktórychbyłotworzone.
IchociażniebrakwGrójcuosób
twierdzących,żespokojniemogłyby
siębezniegoobejść,sensjego
kultywowaniawydajesięoczywisty,
wimięzachowaniaregionalnych
tradycjiilokalnejtożsamości.
Z
a sukces należy uznać już
to, że ŚKJ przetrwało trudny
dla kultury okres transforma-
cji ustrojowej, że nie wzię-
ła wtedy góry opcja potraktowania go
jako reliktu PRL-u, że nowa władza
nie uznała, że wszystko, co było przed
nią, było złe i wymaga unicestwienia.
Święto obroniło się też przed cywili-
zacją: dziesiątkami kanałów telewi-
zyjnych, Internetem itd., aczkolwiek
nie stanowi już, bo niemoże stanowić,
takiej atrakcji i nie pełni już tylu funk-
cji, jak w epoce tzw. komuny. Trochę
szkoda, bo niektóre aspekty nadal są
aktualne.
Klęskaurodzaju
Każdy, kto chociaż trochę liznął dzie-
jów gospodarczych Polski albo żyje
z ziemi, wie, nasze rolnictwo, nie li-
cząc XVI w., niemal zawsze cienko
przędło. Grójeckie sadownictwo, sta-
nowiące całkiemnową branżę, tak na-
prawdę rozkwitło dopiero po II wojnie
światowej, od razu stając się przed-
miotem mitologizacji (milionerzy),
podczas gdy rzeczywistość nie zawsze
wyglądała różowo. Wacław Przytoc-
ki, zastępca przewodniczącego Prezy-
dium Powiatowej Rady Narodowej
w Grójcu, nie wymyśliłby Dni Kwit-
nących Jabłoni, gdyby nie klęska uro-
dzaju 1958 r. W porównaniu z dniem
dzisiejszym produkowano tyle owo-
ców, co kot napłakał, ale możliwości
przemysłu przetwórczego przedsta-
wiały się tak mizernie, że rowy i pola
pachniały zgniłkami. Potrzebowano
postępu, promocji, rozbudowy rodzi-
mych przetwórni – i właśnie przede
wszystkim temu nowe święto miało
służyć. Stąd w jego pierwszych pro-
gramach m.in. sejmiki sadownicze,
wizyty ambasadorów bratnich państw
socjalistycznych, do których mogliby-
śmy potencjalnie eksportować jabłka.
Efektempodjętych wtedy działań była
m.in. budowa przetwórni wTarczynie,
zwiększenie się eksportu doZSRR itd.
MogielnicadlaGrójca
Rodzime święto zarazempełniło funk-
cje kulturotwórcze i społeczne, jedno-
cząc mieszkańców powiatu grójeckie-
go, dostarczając im rozrywki, umożli-
wiając samorealizacjęw różnych dzie-
dzinach kultury. Owszem, importowa-
no gwiazdy polskiej estrady (za znacz-
niemniejszą kasę niż dzisiejsze gwiaz-
dy disco polo), ale także osobiście wy-
stępowano na scenie, recytowano,
śpiewano i tańczono, choćby legendar-
nego „Poloneza grójeckiego”, malo-
ŚKJ - tradycje i inspiracje
wano, fotografowano, pisano wiersze,
z napięciem i dumą oglądano występy
dzieci i wnucząt. Wspomniany polo-
nez, co ciekawe, zrodził się wMogiel-
nicy. Dziś, gdyMogielnicamaWiosnę
Mogielnicką,Warka – ŚwiętoWarki,
Błędów – Piknik w Błędowskich Sa-
dach, Chynów – Dni Chynowa, Jasie-
niec – Piknik Rodzinny „Spotkajmy
sięnad stawami”, Pniewy–NocŚwię-
tojańską, coś takiego wydaje się nie-
możliwe. Gdyby teraz komuśw jednej
z tych miejscowości przyszło na myśl
napisać wiersz okolicznościowy na
imprezę w Grójcu, poczytano by mu
to co najmniej za zdradę narodową. A
wtedy, w dobie PRL, ŚKJ było mo-
nopolistą,, z którym dość powszech-
nie wnaszympowiecie się utożsamia-
no. Ba, aspirowało do rangi wydarze-
nia kulturalnego rangi nie tylko Ma-
zowsza, ale i kraju, o czym świadczy
choćby wyrosły z niegoOgólnopolski
Konkurs Poetycki o „Laur Jabłoni”.
Jestcowspominać
Z początku poszczególne edycje ŚKJ
organizowanowPotyczy,Grójcu,Mo-
gielnicy i Warce, a w końcu stałym
miejscem obchodów stał się Grójec, a
szczególnie stadionZespołuSzkół Za-
wodowych, na którym etatowo aran-
żowano wielki finał. To miejsce, cho-
ciażterazwyglądajakwygląda,dobrze
kojarzy sięm.in.MałgorzacieBonder i
innymgrójczanom.
- Gdzie ja tam z chorą nogę zawlokę
się do Kobylina? – pyta retorycznie. –
Nigdy nie zapomnę finałówna stadio-
nie ZSZ. Tam powinniśmy świętować
Jabłonkę – podkreśla z nostalgią.
– Pod warunkiem stworzenia osobnej
strefy dla piwoszy – dodaje Ula Zie-
lińska, pamiętająca koncerty Maana-
mu czy Czerwonych Gitar, ale także
widzów mających kłopoty z utrzyma-
niemrównowagi, czyli tzw. samoloty.
Przywrócićmisję
ŚKJ niemusi być tylko pretekstemdo
wspominania lat młodości, pasmem
koncertów albo festynem(vel igrzy-
skami dla ludu), po którym pozosta-
je kac. Dlaczegóżby nie przywró-
cić mu pierwotnej misji?Relacji pol-
sko-rosyjskich pewnie sami nie na-
prawimy, ale przecież można by za-
praszać na „Jabłonkę” ambasadorów
państw, do których próbujemy wysy-
łać nasze idaredy i goldeny, np. Chin i
Egiptu. Tarczyn znajduje się w posia-
daniu zagranicznej spółki – ceny ja-
błek przemysłowych do końca świa-
ta ma dyktować obcy kapitał? Lob-
bujmy za budową państwowej prze-
twórni owoców! Taki zakład, wznie-
siony pod Grójcem, mógłby popra-
wić sytuację sadowników (w ze-
szłym sezonie z powodu nieopłacal-
ności znaczną część owoców pozo-
stawili na drzewach), a także dać
pracę wielu autochtonom.
Wytropićmuzeum
Trzeba coś z tym sadownictwem
zrobić, zanim zostanie ono już tylko
przedmiotem zainteresowania muze-
alników. A propos muzeum, to i tu-
taj ŚKJ wciąż może być inspirujące.
W trawie piszczy, że wGrójcu w naj-
bliższympięcioleciuma powstaćmu-
zeum regionalne. Sugerowane są już
nawet lokalizacje. A przecież Grójec
ma już taką placówkę, zrodzoną ze
ŚKJ, z inicjatywy śp. Józefa Cieślaka
z Mieczysławówki, sadownika-hu-
manisty. Muzeum Techniki Ogrodni-
czej – mówi wam to coś? Wystarczy
je tylko odnaleźć, odnowić i uboga-
cić. Podpowiadamy: ostatni raz wi-
dziano je w połowie lat 90. XX w. w
Domu Ogrodnika przy ulicy Mogiel-
nickiej.
RemigiuszMatyjas
1,2,3,4 6,7,8,9,10,11,12,13,14,15,...16
Powered by FlippingBook