ŻYCIE GRÓJCA
|
LUTY 2018
HISTORIA
11
W
rozmowie uczestni-
czyła jego przemiła
małżonka, którą kie-
dyś, czemu nie moż-
na się dziwić, pokochał bardziej niż
piłkę.
Domrodzinny
Urodził się 18 października 1945 r. w
Tarczynie, jako syn Stanisława iWan-
dy z Olczaków.
– Tata, absolwent szkoły podstawo-
wej w Pamiątce, przed wojną zrobił
maturę wWarszawie, amama pocho-
dziła z Kotorydza – opowiada pan Je-
rzy. – Starszy brat Ryszard zmarł w
wieku dwóch lat. Mam młodszego
brata Ireneusza i młodszą siostrę Bar-
barę – dodaje.
Tata został zatrudniony jako księgo-
wy w Fabryce Wag Władysława Ga-
warskiego, następnie upaństwowio-
nej, znanej jako Tarczyńska Fabryka
Wag oraz Tarczyńska Fabryka Urzą-
dzeń Handlowych. Mama, skoń-
czywszy stosowne kursy, otworzyła
zakład fryzjerski.
Szkołaiłyżwy
W latach 50. chodził do Szkoły Pod-
stawowej wTarczynie.
– Zdecydowanie lepiej radziłemsobie
z przedmiotami ścisłymi niż humani-
stycznymi – wyznaje.
– W szkole na wuefie graliście w
nogę? – pytam, gdyż Konrad Świder-
ski („Ryba”) narzekał, żewgrójeckiej
„Jedynce” uznawano tylko szczypior-
niaka, podczas gdy noga znajdowała
się na liście gier zakazanych.
– Tak, oczywiście, przecież obok
szkołymieliśmy boisko – odpowiada
pan Jurek, lekko zdziwiony pytaniem.
–Arozrabialiście trochę? – drążę wą-
tek szkolny.
– Tutaj za wiele nie naopowiada, bo
Jurek zawsze był grzeczny – wtrąca z
uśmiechem żona Hanna, wywodzą-
ca się ze znanej w Tarczynie rodziny
Pawłowskich (masarzy). – Znamy się
od dziecka, chodziliśmy do tej samej
klasy, więc wiem, comówię.
Spokojny Jurek grał w ping ponga, w
szachy, w warcaby, w piłkę nożną i w
siatkówkę, nie wspominając już o bok-
sowaniu w prawdziwych pięściarskich
rękawicach. Niekiedy o coś pokłóci-
li się z przyjacielem JankiemBiałkow-
skim, pół dnia ze sobą nie gadając.
–Nie przeszkadzało namto przez cały
ten czas, namilcząco, kopać piłkę, tzn.
stałemna bramce, a on strzelał mi kar-
ne – wspomina pan Jerzy, który uwa-
ża, że futbol jest uniwersalnym języ-
kiemcałego świata.
Zimą królowały łyżwy, bowiem
rzeczka Tarczynka, mająca skłonno-
ści do rozlewania się po okolicy, prze-
obrażała się w lodowisko.
– Ślizgaliśmy się od Fabryki Wag
aż do Prac Dużych, schylając się
pod mostami – mówi z błyskiem w
oczach, jakby zarazmiał przypiąć łyż-
wy do butów.
TechnikumiTarpan
W latach 1959-1964 uczęszczał do
Technikum Mechanicznego w War-
szawie. Do szkoły, poza I klasą, gdy
mieszkał w internacie, dojeżdżał z
Tarczyna wesołym i zatłoczonym pe-
Jerzy Radkiewicz – latający bramkarz
Od parkingu, usytuowanego w pobliżu tarczyńskiego kościoła, jest tylko kilka kroków do domu przy Rynku
38, gdzie mieszka Jerzy Radkiewicz, zdaniem kolegów z boiska, najlepszy bramkarz w historii Mazowsza
Grójec.
kaesem. W szkole średniej rozwijał
pasję sportową, rzucając oszczepem
oraz trenując piłkę nożną razem z ju-
niorami Skry Warszawa. W tym cza-
sie stał już na bramce tarczyńskiego
klubu Tarpan, rozgrywającego me-
cze na boisku przy podstawówce. Ni-
gdy nie zapomni smaku wody z po-
bliskiej studni pani Jadwigi Kiljań-
czyk, ani wypraw do Baniochy, Chy-
lic, Grójca czyMogielnicy.Wgrodzie
nad Mogielanką usiłowano ich pobić,
więc uciekali przez las.
Transferstulecia
Tymczasemmłody i zdolny bramkarz
Tarpana wpadł w oko działaczom III-
ligowego Mazowsza Grójec, prowa-
dzonego przez trenera Ryszarda Ku-
leszę, późniejszego selekcjonera re-
prezentacji Polski. Chcieli go pozy-
skać, bo wieloletni, zasłużony bram-
karz Mazowsza, Mieczysław Mali-
szewski, choćwciąż przydatny druży-
nie, zbliżał się już do schyłku zawod-
niczej kariery. Transferowi sprzeci-
wiał się jednakStanisławRadkiewicz,
uważający, że syn najpierw powinien
skończyć szkołę.
– W 1964 r., zaraz po maturze, prze-
szedłemdoGrójca. PodobnoMazow-
sze dało za mnie Tarpanowi pięć pi-
łek! – śmieje się pan Jerzy, podkreśla-
jąc, że w jego czasach uprawiało się
futbol nie dla pieniędzy, lecz dla przy-
jemności.
W Grójcu spotkał się z życzliwym
przyjęciem, chociaż był najmłodszy w
zespole. Czuł się tu świetnie.Ajednak,
gdy zMazowszem, już po spadku z III
ligi do klasy A, pojechał na mecz ze
swoją byłą drużyną do Tarczyna, jego
serce jakbymocniej zabiło.
– Reprezentowałem barwy Mazow-
sza, więc o żadnych względach dla
mojego pierwszego klubu, czy dla
rodzinnego miasta, nie mogło być
mowy. Nasze zwycięstwo zadecydo-
wało o spadkuTarpana do niższej kla-
sy rozgrywkowej. Cóż, taka jest piłka
– konstatuje z powagą.
Wojskoimiłość
Latem 1964 r. rozpoczął pracę w gró-
jeckim PKS oraz grę w III-ligowym
Mazowszu. Już w kwietniu 1965 r.
musiał przywdziać żołnierski mun-
dur. Działacze postarali się, aby służ-
bę wojskową, podobnie jak Tadeusz
Szczepański („Ciastek”), odbywał w
podgrójeckich Ogrodzienicach, pod
opieką kapitana Kurendy.
– Razem z nami służył też Józef Kali-
nowski zTarnowskichGór, którywła-
śnie przezwojsko trafił doMazowsza.
Zwalniano nas na treningi i mecze
Mazowsza, na przepustce często za-
glądałem do domu – wspomina, spo-
glądając wkierunku żony.
– Przyznaj się, mój drogi, że służąc w
wojsku, średnio trzy dni w tygodniu
spędzałaś na przepustce w Tarczy-
nie, żeby się ze mną spotykać – wyja-
śnia żartobliwie małżonka. – Gdy by-
łeś w wojsku, dokładnie 22 paździer-
nika 1966 r., o godzinie 19:00, wzięli-
śmy ślub.
–Dwa lata temuobchodziliśmy50-le-
cie małżeństwa, a kilka dni temu w
Urzędzie MiejskimwTarczynie z rąk
pani burmistrz Barbary Galicz ode-
Legendy grójeckiego futbolu (10)
braliśmy medale za długoletnie poży-
ciemałżeńskie–oznajmiapan Jerzy, z
dumą pokazującmedal.
GrójeckiSzymkowiak
PaniHannakibicowałamężowi,ajesz-
cze w okresie narzeczeńskim asysto-
wała mu na turnieju w Gołdapi. Naj-
bardziej bała się o to, żebywczasie gry
nikt nie uderzył go w głowę. Podkre-
śla, że jej męża w Grójcu wszyscy lu-
bili – jako kolegę i cenili – jako bram-
karza. Sam Jerzy Radkiewicz, nie ma-
jącywsobie nic z gwiazdora, z trudem
daje się namówić do scharakteryzowa-
nia swojej gry na boisku.
– Dziś, mając 174 cm wzrostu, nie
miałbym czego szukać w bramce.
Wtedy, gdy mój idol Edward Szym-
kowiak, bramkarz reprezentacji Pol-
ski, mierzył 178 cm, w futbolu liczyła
się sprawność i zwinność, a towłaśnie
były moje atuty. Broniąc rzuty karne,
wyczuwałem intencje strzelca po jego
spojrzeniu, ułożeniu ciała i ustawie-
niu stopy. A przede wszystkim dyry-
gowałem nie byle jaką obroną: z pra-
wej strony Bogdan Uznański, z lewej
strony JerzySobczak, a na środkuDa-
riusz Samborski i RyszardNowakow-
ski.Doawansudo II ligi zabrakłonam
tylko jednego punktu – zauważa.
Ajednaktrochężal
Jerzy Radkiewicz występował w Ma-
zowszuokołopięciu lat, kończąckarie-
rę epizodemwWarszawiance.Wpiłkę
grało się społecznie, więc musiał zara-
biać na chleb wMazowieckich Zakła-
dach Przemysłu Owocowo-Warzyw-
nego, w Tarczyńskiej Fabryce Urzą-
dzeń Handlowych, w Instytucie Gene-
tyki i Hodowli Zwierząt w Jastrzębcu,
a nawet parać się sadownictwem. Ra-
zem z żoną wychowali córkę Iwonę i
syna Piotra, doczekali się już pary pra-
wnucząt. Jest szczęśliwy.Ajednak tro-
chęmu żal, że nigdy już niewróci tam-
ten czas, kiedy na boisku tworzyli jed-
ną rodzinę, a on fruwał wbramce.
– Mówili, że robię robinsonady pod
publiczkę. A ja po prostu lubiłem so-
bie polatać… – wyznaje, puszczając
oczko do żony.
RemigiuszMatyjas
Jerzy Radkiewicz. Zdjęcie ze zgrupowania Mazowsza Grójec.
70 lat temu zamordowano
„Józefa”, dowódcęgrójeckich
ŻołnierzyWyklętych. Dodziś nie
wiadomo, gdzie spoczywa.
K
apitan Stefan Głogowski
ps. „Józef” został stra-
cony przez komunistów,
podobnie jak polscy ofi-
cerowie w Katyniu, strzałem w tył
głowy. Zamordowano go 6 lutego
1948 r. w trzecią rocznicę ślubu z
grójczanką Krystyną Ryglewicz.
Dowódca
Ruch Oporu Armii Krajowej na
Grójecczyźnie, dowodzony przez
Głogowskiego, powstał w mar-
cu 1945 r. Składał się z byłych żoł-
nierzy AK, z ludzi, których „Józef”
znał z działalności konspiracyjnej w
czasie okupacji. Oddział liczył 120-
150 żołnierzy. Był odpowiedzią na
szalejący na naszym terenie terror
komunistyczny. Żołnierze ROAK
przeprowadzili wiele akcji skiero-
wanych przeciwko nowym okupan-
tom, m.in. wykonali wyroki śmierci
na bestialskich szefach Urzędu Bez-
pieczeństwa w Grójcu i Warce, Ła-
dysławie Inowolskim i Ryszardzie
Gołębiowskim. Dokonywali rów-
nież akcji dywersyjnych. Wiosną
1945 r. ROAK na szosie radomskiej
stoczył zwycięską potyczkę z od-
działem sowieckim.
Nieudany atak
Największą akcją była próba uwol-
nienia więźniów z „Caritasu”, gdzie
Chciał Polski niepodległej
wówczas znajdowała się siedzi-
ba komunistycznej bezpieki dowo-
dzonej przez sowieckiego oficera.
W nocy 21 listopada 1945 r. oko-
ło stuosobowy oddział ROAK pod
wodzą „Józefa” dokonał nieudane-
go ataku na siedzibę Powiatowego
Urzędu Bezpieczeństwa Publiczne-
go w Grójcu. Mimo zmasowane-
go ognia partyzantom nie udało się
uwolnić więźniów, zginęło dwóch
ubeków, ranny został Leon Komo-
rowski „Żbik”, który trafił do szpita-
la i został aresztowany przez UB. 25
stycznia 1946 roku w wyniku bra-
wurowej akcji kolegów – rannego,
który był strzeżony przez uzbrojo-
nych funkcjonariuszy UB, uwolnio-
no ze szpitala Przemienienia Pań-
skiego w Warszawie. Po tej akcji
Głogowski ukrywał i leczył Komo-
rowskiego w swoim mieszkaniu na
Boernerowie. Klimat tamtych cza-
sów na Ziemi Grójeckiej doskonale
oddał Mirosław Prandota w powie-
ści „Łańcuch krwi”, która miała po-
służyć jako scenariusz serialu.
Skazany na śmierć
Wiosną 1946 r. w Grójcu, na sku-
tek zeznań wydobytych przez UB od
aresztowanych żołnierzy, rozpoczęły
się zatrzymania. Głogowski ukrywał
się w Warszawie pod nazwiskiem
Stefan Madanowski. 23 maja 1946
r. został aresztowany w okolicach
Politechniki Warszawskiej, trafił do
więzienia przy Rakowieckiej, gdzie
przeszedł ciężkie śledztwo, były bity
i torturowany. Zmuszano go do pod-
pisywania nieprawdziwych zeznań.
5 grudnia 1947 r. Wojskowy Sąd Re-
jonowy w Warszawie skazał go na
karę śmierci. W uzasadnieniu wyro-
ku stwierdzono: „Energiczny, rzut-
ki, inteligentny. W oddziale zapro-
wadził żelazną dyscyplinę”. Podkre-
ślono, że „nic w tym czasie nie dzia-
ło się na terenie powiatu grójeckie-
go wbrew woli, bez aprobaty lub ze-
zwolenia „Józefa”.
Ma symboliczny grób
Prezydent Bolesław Bierut nie sko-
rzystał z prawa łaski. Wyrok wyko-
nano w więzieniu mokotowskim 6
lutego 1948 r. o godz. 21. Ciała nie
wydano rodzinie, prawdopodob-
nie spoczywa na „Łączce”, tam też
znajduje się jego symboliczny grób.
30 marca 1992 r. Sąd Wojewódzki
w Warszawie uniewinnił dowódcę
grójeckiej partyzantki i uznał wyrok
komunistycznego sądu za nieważ-
ny. W uniewinnieniu sąd podkreślił,
że „Józef” działał na rzecz bytu nie-
podległego państwa polskiego.
Tomasz Plaskota