Prawo i Sprawiedliwość, choć nie zdołało zmiażdżyć swoich rywali, wciąż cieszy się największym poparciem w Polsce. Partia udowodniła swoją przewagę nad Koalicją Obywatelską (KO) zwłaszcza na terenach typowo rolniczych, takich jak powiat grójecki. Warto jednak zastanowić się, czy wyraźne zwycięstwo PiS na grójecczyźnie wynika z własnej siły czy może ze słabości rywala?
Kandydaci PiS w powiecie grójeckim otrzymali przeszło 24 tysiące głosów, ponad 6 razy tyle co przedstawiciele KO. Ale największa partia opozycyjna w Polsce (wespół z dużo mniejszymi koalicjantami) musiała uznać wyższość nie tylko Suskiego i spółki, ale również czterolistnej koniczynki, czyli PSL-u. Na przykład w lokalu wyborczym znajdującym się w Publicznej Szkole Podstawowej w Bądkowie, tylko 3 z 353 osób, które tam głosowały, poparły formację Grzegorza Schetyny. Mizeria to mało powiedziane.
Jedynki” z Grójca
Częściowo stratę KO do PiS-u i PSL-u można tłumaczyć tym, że rywale na „jedynkach” wystawili postacie silnie związane z Ziemią Grójecką. Zarówno Suski, jak i Maliszewski okazali się być gwarantami dużego poparcia w środowisku rolniczo-sadowniczym. Obaj panowie to postacie doskonale znane w Grójcu i okolicach. Nie trudno ich spotkać np. na lokalnych uroczystościach. Tego nie można powiedzieć o liderce KO Joannie Kluzik- Rostkowskiej, którą co niektórzy mogą kojarzyć z tego, że opuściła PiS, by przejść do Platformy Obywatelskiej, a potem objąć stanowisko ministra edukacji. Zresztą w zakończonej niedawno kampanii rządowe media chętnie przypominały widzom, że pełniąc funkcję szefowej resortu, Kluzik-Rostkowska powiedziała nauczycielom, że nie ma pieniędzy na podwyżki ich pensji.
Sądząc po niewielkiej liczbie materiałów wyborczych zachęcających do głosowania, Joanna Kluzik- Rostkowska chyba nie miała większych złudzeń co do poparcia wśród mieszkańców powiatu grójeckiego. Nie można jednak powiedzieć, że liderka KO całkiem odpuściła rywalizację o tutejsze głosy. Pojawiła się bowiem na wrześniowych dożynkach w Lewiczynie, gdzie rozdała kilka ulotek i zrobiła sobie kilka zdjęć… W sumie wizyta przebiegła bez większego echa.
Platforma z pewnością liczyła, że poparcie partii na Ziemi Grójeckiej zapewni im Małgorzata Woźniak, była radna powiatu grójeckiego, a nawet przez chwilę posłanka. Zdobyła 1286 głosów (649 w powiecie), co i tak jest niezłym wynikiem. Nie mogła jednak równać się z Suskim czy Maliszewskim, którzy na grójecczyźnie są politykami o niebo popularniejszymi i dysponującymi zapewne o niebo większymi pieniędzmi na prowadzenie kampanii.
PiS konkretniejszy
Ale kampania wyborcza to nie tylko spotkania z obywatelami, uściski dłoni, plakaty i rozdawanie ulotek. To także bitwa na obietnice i programy wyborcze. I w tym temacie zdecydowanie konkretniejszy był PiS.
Polityka partii była jasna. 13 i 14 emerytura, wzmocnienie relacji państwo – kościół, podniesienie płacy minimalnej, kontynuacja polityki socjalnej, brak akceptacji dla małżeństw homoseksualnych i straszenie powrotem Platformy do władzy – tak w dużym skrócie można opisać plan partii mający zagwarantować jej przedłużenie rządów. Takie obietnice trafiły na bardzo podatny grunt w raczej konserwatywnym, dość mocno związanym z kościołem środowisku rolników. A że ziarna te dość obficie zostały podlane przez rządową telewizję…
Z kolei Platforma po przegranych majowych wyborach do Europarlamentu długo szukała swojej tożsamości. Dla jednego koalicjanta, PSL-u stała się za bardzo liberalna, natomiast dla drugiego, czyli Lewicy, zbyt mało liberalna. Sporo czasu minęło, zanim Schetyna i jego partyjni koledzy zdecydowali, w którym kierunku popłynąć. Liderzy partii w końcu zorientowali się, że polityka socjalna, jaką funduje PiS, działa pozytywnie na słupki poparcia. Jednak ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego – w odróżnieniu od Platformy – pokazało już, że jest skuteczne w jej wprowadzaniu. Ostatecznie obietnica dodatku dla najsłabiej zarabiających została gdzieś zagłuszona przez szumną zapowiedź zwiększenia płacy minimalnej do 4000 tys. zł brutto.
Zysk PSL-u i Lewicy
Na słabości Platformy skorzystał nie tylko PiS, ale i PSL. Ludowcy szybko zidentyfikowali swoją niszę. Postanowili odciąć się od lewicowych ideologii i zawalczyć o głosy tych nieco mniej konserwatywnych mieszkańców wsi rozczarowanych działaniami rządzących. Co prawda, zdecydowana większość rolników, mając w pamięci błędy PSL-u, i tak poparła PiS. Jednak pozostali, a nie była to wcale taka mała grupa, woleli zaufać chłopskiemu PSLowi, który – co szczególnie istotne dla branży sadowniczej – opowiadał
się chociażby za przywróceniem handlu ze wschodem. Na ile to realna możliwość, a ile pobożne życzenie? Trudno powiedzieć, ale nawet zatwardziały krytyk ludowców musi przyznać, że żyło się łatwiej, gdy można było eksportować jabłka do Rosji.
Tylko nieliczni zdecydowali się na Platformę, mimo że jej program dla rolnictwa mógł uchodzić za atrakcyjny. Być może PO nie trafiło ze swoimi postulatami do rolników, ponieważ nie ma w pierwszych szeregach tej partii osoby, którą obywatele silnie identyfikowaliby z rolnictwem. Wszak w czasach, gdy byli u władzy, resort rolnictwa oddali w zarząd PSL-u. Co więcej, najważniejsi działacze Platformy, Schetyna, Neumann czy nawet Kluzik- Rostkowska nie są dla polskiego chłopa zbyt wiarygodni, ponieważ trudno ich nawet luźno skojarzyć z sektorem rolnym…
Oczywiście ktoś może zapytać: co wspólnego z pracą na roli ma prezes Jarosław Kaczyński? Pewnie niewiele, bo to przecież od urodzenia warszawianin. On jednak trafił do mieszkańców wsi, powołując się na tradycyjne, konserwatywne wartości takie jak: rodzina czy kościół.
Poza tym wdrożył programy socjalne, które generalnie podobają się ludziom. Któż by nie chciał otrzymać 500 zł miesięcznie na każde dziecko? Wiele głosów Platforma straciła również na rzecz Lewicy, która mianuje się partią postępową także w kwestiach ideologicznych.
Wszak osobom popierającym np. małżeństwa homoseksualne trudno było zrozumieć wydaną przez Krzysztofa Żuka, prezydenta Lublina i ważnego działacza PO, decyzję Zakazującą marszu równości w stolicy Lubelszczyzny.
Małe zaplecze
Wróćmy jednak na grójeckie podwórko, gdzie na poziomie samorządowym królują dwie partie: PiS i PSL. Obie posiadają sporą grupę znanych w środowisku lokalnym działaczy, w tym samorządowców, którzy pracują na popularność swojego ugrupowania i dbają o wizerunek liderów. Zapraszają więc popieranych przez siebie polityków na uroczystości, spotkania, przecięcia wstęgi itd. A posłowie lub kandydaci na posłów skwapliwie z tego korzystają, wiedząc, że to doskonała możliwość pokazania się i zyskania kilku głosów.
Swoje struktury w powiecie grójeckimma też PO. Są jednak dużo mniejsze i – nie obrażając nikogo – słabsze niż główni rywale. W efekcie kandydaci partii Grzegorza Schetyny nie mogą liczyć na takie poparcie i zaangażowanie popularnych w Grójcu i okolicach samorządowców. Jak się okazuje, bez zbudowania solidnego zaplecza trudno jest nawiązać walkę z kimś, kto na danym terenie mocno ugruntował swoją pozycję.
Dominik Górecki