– Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem na Mundial w 1974 r. jako pierwszy bramkarz. Pytałem Kazia Górskiego, mówił, że najlepszych zostawiał w rezerwie – wspomina Zygmunt Kalinowski, urodzony 2 maja 1949 r. w Laskach koło Warki, wychowanek Pilicy Warka, bramkarz reprezentacji, Legii Warszawa i Śląska Wrocław. Z reprezentantem Polski rozmawia Tomasz Plaskota.
Tomasz Plaskota: Występował pan w legendarnej kadrze piłkarskiej prowadzonej przez Kazimierza Górskiego, ze Śląskiem Wrocław dotarł pan do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, wywalczył mistrzostwo Polski i rozegrał ponad 300 spotkań w ekstraklasie, z Legią Warszawa świętował pan wicemistrzostwo. Jak zaczęła się pańska przygoda z piłką nożną?
Zygmunt Kalinowski: W 1964 r. zapisałem się do klubu Pilica Warka. Zacząłem w juniorach od gry na pozycji napastnika. Pilica grała w silnej grupie mazowieckiej, gdzie występowały zespoły z województwa warszawskiego. Mieliśmy bardzo dobrych zawodników, wielu chłopaków, gdyby poszło w świat, z powodzeniem poradziłoby sobie w dorosłej piłce. Jeździliśmy na mecze z jednym bramkarzem Skrzypczakiem. Pod koniec wyjazdowego spotkania z Warszawianką, które rozpoczęło się o godzinie 12:00, nasz bramkarz doznał kontuzji nadgarstka prawej ręki (po meczu okazało się, że miał pęknięcie). Było 1:1. Nasz trener zapytał, kto chciałby stanąć w bramce. Każdy z chłopaków machał ręką, było gorą-co, więc podniosłem rękę i zgłosiłem się.
Żeby odpocząć w bramce?
Tak (śmiech). Nie puściłem gola, skończyło się 1:1. Miałem nosa jako napastnik, przewidywałem, co mogą zrobić przeciwnicy, za-miast łapać piłkę rękoma, wybijałem ją nogami. Na tym meczu był Zdzisław Wspaniały, trener seniorów Pilicy Warka. Po spotkaniu spytał, czy nie chciałbym trenować jako bramkarz. Mówię: „Czemu nie”. Trenowałem trzy razy w tygodniu pod jego okiem. Uczył mnie techniki, prawidłowego przewrotu, posiadałem cechy motoryczne, nóg nie musiałem ćwiczyć, bo jako napastnik wiedziałem jak przyjąć piłkę i ją odegrać. Pomagało mi to w bramce. Po roku zostałem pierwszym bramkarzem Pilicy Warka. Zacząłem poważnie traktować to, co robię. Kiedy miałem osiemnaście i pół roku trener powiedział mi, że Legia Warszawa potrzebuje bramkarza, ale wtedy nie było powołań do wojska, więc musiałem zgłosić się na własne życzenie.
Wynikało to z faktu, że w PRL sportowcy byli „amatorami” zatrudnionymi na fikcyjnych etatach w wojsku, milicji, kopalniach, hutach.
Powołano mnie do jednostki wojskowej w Ciechanowie. Byłem tam do przysięgi, a później Legia mnie ściągnęła do siebie. Od tego momentu zaczęła się moja kariera bramkarska z prawdziwego zdarzenia.
Zetknął się pan z „wielką Legią”, w której grali zawodnicy europejskiego formatu. Brychczy, Blaut, Żmijewski, Grotyński. Siedmiu czy ośmiu zawodników grało w reprezentacji. W drugim zespole był m. in. Henryk Kasperczak i inni piłkarze, którzy śmiało mogli grać w podstawowym składzie Legii. Występowałem w rezerwach Legii, które grały w trzeciej lidze. Raz w tygodniu graliśmy sparing z pierwszym zespołem. Na sparingi przychodziło 3-4 tysiące kibiców. Pierwszy zespół nigdy z nami nie wygrał.
Brychczy strzelał panu wolne na treningu? Wszystkie strzały mu wchodziły?
Tak, był niesamowity. Ale robił to dopiero, jak zacząłem trenować z pierwszym zespołem. Jak bramkarz Stasio Fołtyn wyjechał do Ameryki, czechosłowacki trener Legii Jaroslav Vejvoda wziął mnie do pierwszego zespołu. Byłem drugim bramkarzem Legii po Grotyńskim. Rozegrałem w barwach Legii tylko cztery mecze, w lidze przeciw ROW Rybnik, Zagłębiu Wałbrzych i Gwardii Warszawa, w Pucharze Eu-ropy przeciwko IFK Goeteborg. Wszystkie spotkania były zwycięskie dla nas. Trenera Vejvodę zastąpił Zientara, który potrzebował młodego bramkarza, wybierano między mną a Janem Tomaszewskim. Na rok wypożyczono mnie do Śląska Wrocław. Awansowałem z tym zespołem do ekstraklasy. Wtedy Grotyńskiego zamknięto w więzieniu.
Za przemyt dolarów do Holandii.
Tak. I Legia nie miała bramkarza. Tomaszewski słabo się spisywał i poprosili mnie, żebym wrócił na Łazienkowską. Powiedziałem, że nie ma sprawy, ale chcę mieszkanie w Warszawie. W tym czasie miałem dziewczynę z Warki, chcieliśmy się pobrać i potrzebowaliśmy mieszkania. Działacze Legii powiedzieli mi, że dostanę mieszkanie za dwa lata. A Śląsk zaoferował mi od razu trzy umeblowane pokoje z kuchnią. Zostałem z żoną we Wrocławiu, tu urodziła się trójka naszych dzieci. W barwach Śląska rozegrałem ponad 300 meczy. Kazio Górski powoływał mnie do swojej reprezentacji.
Gdzie były większe nerwy: na boisku czy na ławce rezerwowych?
Na ławce rezerwowych zawsze byłem zdenerwowany, nogi mi cały czas chodziły. Jak w październiku 1973 r. na Wembley graliśmy decydujący mecz o awans na Mundial ’74,. mieliśmy wspólną ławkę z Anglikami. Siedziałem koło Kevina Keegana i kopaliśmy się (śmiech).
Mógł pan wystąpić na Wembley w meczu z Anglikami.
Trener Górski wcześniej ustalił skład zawodników z pola, a dopiero w ostatniej chwili zdecydował, kto będzie w bramce. Zdecydował się na Tomaszewskie-go. No i dobrze, stało się, jak to się stało. Tydzień wcześniej w drugiej połowie towarzyskie-go spotkania z Holandią zmieniłem Tomaszewskiego i nie puściłem gola, mecz skończył się remisem 1:1.
Dlaczego trener Kazimierz Górski zdecydował, że to To-maszewski, a nie pan będzie pierwszym bramkarzem na mistrzostwa świata w 1974 r.?
Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem na Mundial w 1974 r. jako pierwszy bramkarz. Pytałem Kazia Górskiego, mówił, że najlepszych zostawiał w rezerwie (śmiech). Gdybym wyszedł na Wembley w pierwszym składzie i dobrze by mi poszło, To-maszewski byłby drugim bramkarzem. Trochę szkoda, ale nie żałuję.
Był pan trzecim bramkarzem kadry na Mundial w Niemczech w 1974 r., gdzie Polska wywalczyła trzecie miejsce i srebrny medal. Dostał pan medal pan za 1974 r.?
Mam srebrny medal za trzecie miejsce mistrzostw świata w 1974 r. Byłem też trzecim bramkarzem kadry olimpijskiej w 1972 r. Dwóch bramkarzy, Hu-bert Kostka i Marian Szeja, pojechało do Monachium, a ja mieszkałem w hotelu MDM przy placu Konstytucji i pod okiem Andrzeja Strejlaua trenowałem na stadionie Legii w Warszawie. Miałem strój, paszport i w każ-dej chwili byłem gotowy, że je-żeli któryś z bramkarzy będzie kontuzjowany, lecę do Niemiec. Później medale otrzyma-li tylko ci, którzy grali na igrzyskach. Medali było tylko trzy-naście, dziesięciu kolegów ich nie otrzymało. Kazio Górski nie wiedział, że tak będzie, bo gdyby miał tego świadomość, wszyscy byśmy weszli na boisko, nawet na 2-3 minuty. Po latach premier Jerzy Buzek, na prośbę Leszka Ćmikiewicza, przyznał emeryturę olimpijską Marianowi Szei, który był w trudnej sytuacji finansowej. A ja machnąłem na to ręką.
Grał pan przeciwko czołowym piłkarzom świata. Który z nich był najlepszy?
Johan Cruyff, Włodzimierz Lu-bański, Bronisław Bula, Joachim Marx, Kazio Deyna. Ciężko było Lubańskiemu albo Kaziowi Deynie złapać piłkę. To się w głowie nie mieści jakie Deyna strzelał rogale. Z młodszych Zbigniew Boniek wszystkim strzelał gole, ale mnie nie pokonał. Do tej pory wspomina, że byłem jedynym bramkarzem, któremu nie strzelił gola (śmiech).
Po Śląsku Wrocław zapisał pan piękną kartę z Motorem Lublin. Z tym klubem wywalczył pan m. in. pierwszy, historyczny awans do ekstraklasy w 1980 r. Jak pan trafił do Lublina?
Kiedy trener Bronisław Waligóra objął Motor, nie miał bramkarza, to pojechałem do Lublina, gdzie mieszkam do dziś. Po zakończeniu kariery bramkarskiej zostałem trenerem, ukończyłem kurs trenerski w Zeist w Holandii. Bramkarze Jakub Wierzchowski, Marcin Mańka, Adam Piekutowski z Lublinianki wyszli spod mojej ręki i trafili do reprezentacji. Jak byłem trenerem bramkarzy w reprezentacji, szkoliłem Andrzeja Woźniaka, Maćka Szczęsnego, Jerzego Dudka. Dzięki mnie Dudek pojechał do Feyenoordu, tam zaczął międzynarodową karierę, a później trafił do Realu Madryt.
Wożniak, Szczęsny, Dudek. Jakby pan ich krótko scharakteryzował?
Dudek był sprytny. Maciek Szczęsny straszny pracuś. Andrzej Woźniak solidny, zrównoważony bramkarz, nie cwaniakował. Było sporo dobrych bramkarzy w Polsce.
Kogo by pan wyróżnił z młodych golkiperów?
Fabiańskiego i młodego Szczęsnego. Reszta musi się jeszcze uczyć. U Szczęsnego widać za-chodni fach, gra w dobrych klubach. We Włoszech ma wspaniałych obrońców, ciekawe jakby się sprawdził w naszej lidze, przy naszych obrońcach. Nasza liga nie jest najmocniejsza, więc pokazałby, co potrafi. Obserwuję występy Gikiewicza w lidze niemieckiej, bo jest ze Śląska Wrocław, ale jeszcze mu sporo brakuje, np. zdecydowania. W meczu z FC Koeln zawinił przy dwóch bramkach.
Który mecz był dla pana najważniejszy?
Dużo ich było. Wszystkie były najważniejsze. Ale na pewno było w pańskiej karierze spotkanie, które do dziś pan wspomina.To mecze rozegrane w europejskich pucharach w barwach Ślą-ska, z Napoli, Liverpoolem i Borussią Moenchengladbach. W „The Reds” grało siedmiu reprezentantów Anglii, to był mecz Kalinowski kontra Liverpo-ol (śmiech). Wyjazdowy mecz z Borussią Moenchengladbach, który zakończył się 1:1. Niemiec Christian Kulik strzelał mi karnego, jak mu powiedziałem po polsku: „Nie strzelisz”, odpowiedział w tym samym języku: „To zobaczymy”. Taki Niemiec z niego był (śmiech). W czasach mojej kariery piłkarskiej istniała jeszcze Niemiecka Republika Demokratyczna. Ze Śląskiem Wrocław często jeździliśmy do NRD na obozy i graliśmy sparingi z silnymi klubami z tamtej ligi, z Dynamo Drezno, z Lip-skiem, z Magdeburgiem. Często odwiedza pan rodzinne strony? Na Wszystkich Świętych. Rodzice już nie żyją. Moje życie od czterdziestu lat związane jest z Lublinem. Mam dzieci i wnuki. Proszę pozdrowić Warkę, Grójec i okolice.
Sylwetka:
fot. wikipedia
Zygmunt Kalinowski "Kali" - bo tak brzmi jego pseudonim - piłkarskiego rzemiosła uczył się w Pilicy Warka, ale profesjonalnego futbolu zasmakował w Legii Warszawa. Potem występował w Śląsku Wrocław, Motor ze Lublin, Polonii Sydney, Stali Kraśnik , North York Rackets Toronto, Ruchu Ryki i Prywaciarzu Tomaszów Lubelski. Jego największe sukcesy w piłce klubowej to mistrzostwo Polski (1976/77) i Puchar Polski (1975/76). Oba te triumfy odniósł z drużyną z Wrocławia. Jest jednym z najlepszych zawodników w historii Śląska. W barwach ekipy z Dolnego Śląska wystąpił w lidze 168 razy. Ma też na koncie mecze w europejskich pucharach, m. in. słynny pojedynek z Napoli. Z Wrocławia odszedł po tym, jak stery drużyny przejął Orest Lenczyk . Z Motorem Lublin dwukrotnie wywalczył awans do Ekstraklasy. Kalinowski czterokrotnie zagrał w pierwszej reprezentacji Polski (w sumie 270 minut). W kadr ze zadebiutował 10 październik a 1973 roku w meczu przeciw Holandii. Ostatni raz w koszulce z orzełkiem na piersi zagrał kilka miesięcy później przeciw Grecji. Kazimier Górski zabrał go na mundial do RFN, w którym Polska zajęła III miejsce. N ie zagrał tam jednak ani razu, gdyż selekcjoner bronienie dostępu do naszej bram-k i powierzył Janowi Tomaszewskiemu. Po mundialu nie otrzymywał już powołań. Podobno z tego względu, że nie przepadał za nim asystent Górskiego, a potem pierwszy trener kadry Jacek Gmoch. Po zakończeniu kariery piłkarskiej zajął się trenowaniem bramkarzy. Szkolił golkiperów reprezentacji Polski, Wisły K raków, Górnika Łęczna, Lublinianki Lublin, Motoru Lublin, Chełmiank i Chełm, Orląt Radzyń Podlaski i Hetmanu Żółkiewka.
zdjęcie główne ze zbiorów Jarosława Szandrocho, https://sportowy24.pl/slask-wroclaw-mistrz-polski-1977-sklad-archiwalne-zdjecia-historia/ga/c2-576941/zd/921995
Tomasz Plaskota