Rozmawiamy z Małgorzatą Molendą, radną rady miejskiej w Grójcu.
Dominik Grórecki: Oglądając Wasze sesje, trudno nie odnieść wrażenia, że grójeckim samorządowcom bardzo dużo energii zabiera uczestnictwo w konflikcie między większością rady a burmistrzem. Jak Pani odnajduje się w tej napiętej sytuacji?
Małgorzata Molenda: Nie podoba mi się to. Sesja nie jest miejscem i porą na tego typu dyskusje. Wiele spraw, które są tu poruszane, nie powinny być przedmiotem obrad. Takie problemy mogą być rozwiązywane w urzędzie. Oczywiście rozumiem, że są tu różne ugrupowania i różne opcje, ale np. pominięto mnie przy oświadczeniu radnych. Uważam, że jest to niesprawiedliwe, niezależnie od tego, czy podpisałabym to pismo czy nie. Moim zdaniem powinnam mieć możliwość przynajmniej zapoznania się z nim, zanim zostało ono upublicznione. Takie spychanie na dalszy plan nie jest przyjemne.
Jak układają się Wasze stosunki poza kamerami, poza sesją?
Układają się bardzo dobrze. Jestem członkiem komisji oświaty. Podczas posiedzeń rozmawiamy i rozwiązujemy problemy. Podobnie podczas obrad komisji skarg wniosków i petycji. Siadamy razem i sprawnie rozpatrujemy skargi. Nie wiem zatem, z czego wynikają te nieporozumienia na sesjach. Może dlatego, że jest to na forum publicznym?
Zapewne, zanim Pani została radną, też interesowała się Pani sprawami samorządowymi. Jak z perspektywy czasu ocenia Pani swoich poprzedników? Gdzie popełnili największe błędy?
Nie mam aż takiego dokładnego odniesienia do poprzedniej kadencji, ponieważ niej nie uczestniczyłam. Jednak to, co było bolączką poprzedników, wypływa w tej kadencji. Wszystko kręci się wokół tego, co było niezrobione lub zrobione, albo co było zrobione, ale źle. Ja myślę, że to nie do końca o to chodzi, bo każdy, kto sprawuje funkcję w samorządzie, stara się coś dobrego zrobić.
Minęło półtora roku od początku Państwa kadencji.
Idzie to w dobrą stronę. Nie mówię tak tylko dlatego, że jestem radną tej kadencji. Przykładem jest dzisiejsza sesja, podczas której wypłynął problem dostępu do drogi publicznej. Wysłuchaliśmy mieszkańców i zdecydowaliśmy się odrzucić uchwałę, by pomóc tym ludziom. Nie możemy podejmować decyzji, nie słuchając głosu społeczeństwa.
Pracuje pani w komisji oświaty. Co sądzi Pani o kwestii rozbudowy Publicznej Szkoły Podstawowej nr 1? Ta sprawa bardzo się ślimaczy…
Ślimaczy się, ale nie wynika to z opieszałości burmistrza. Wina leży głównie po stronie osoby przygotowującej projekt. A co do samego pomysłu rozbudowy placówki – uważam, że inwestycja jest jak najbardziej wskazana. Szkoła jest za mała i nie posiada sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia.
A może, biorąc pod uwagę, że rozbudowa „jedynki” będzie kosztować przynajmniej 20 mln zł, lepszym rozwiązaniem byłaby budowa nowej szkoły?
Ostatnio rozpatrywaliśmy temat budowy nowej szkoły. Największym problemem jest brak w zasobach gminy odpowiedniej działki. Pojawiła się na przykład propozycja postawienia nowego budynku w okolicach Liceum Ogólnokształcącego, ale wydaje się, że jest tam za mało miejsca.
Dużo mówi się o budżecie oświaty. Zwiększają się wydatki, więc – co zrozumiałe – urząd szuka oszczędności. Nawet w obiegu zaczął funkcjonować temat zamknięcia szkoły w Częstoniewie. Czy Pani podpisałaby się pod taką decyzją, gdyby ona zapadła?
Co prawda na posiedzeniach komisji były osoby, które miały pewne zarzuty dotyczące funkcjonowania szkoły w Częstoniewie, ale nikt nie powiedział, że ta placówka nie ma prawa bytu. Natomiast jeśli chodzi o wzrost kosztów funkcjonowania oświaty, wynika on po prostu z przepisów. Przykładem jest konieczność zatrudniania nauczycieli wspomagających. Pieniędzy nie wyrzuca się na prawo i lewo. Ostatnio rozmawialiśmy o tym, czy lepiej wydatkować środki na wymianę krzeseł w szkołach czy na materiały typu papier ksero. Oglądamy każdą złotówkę.
Wiele czasu grójecka rada poświęca także tematowi śmieci. Obecnie gmina jest w trakcie budowy własnej spółki zajmującej się odbiorem odpadów. Ale nie brakuje głosów, że błędem było wyjście ze Związku Natura, gdzie obecnie stawki są nieco niższe.
Wcześniej czy później i tak musielibyśmy przyjrzeć się tematowi śmieci. Budowa niedużej, nierozbudowanej nadmiernie spółki chyba jest dobrym pomysłem. Czas pokaże, jak to wyjdzie. A Natury nie chcę osądzać.
Przejdźmy do tematu obchodów 600-lecia Grójca. Czy Pani zdaniem były to uroczystości na miarę tak dumnej rocznicy?
Moim zdaniem były zorganizowane bardzo dobrze. Ludzie chętnie w tym uczestniczyli. Płyty, książka, medale – to zapadnie wszystkim w pamięć. Upamiętnienie osób, które coś zrobiły dla Grójca, było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Bardzo miło, że wiele osób się włączyło w te obchody. Pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie też to, że sporo firm i osób prywatnych zechciało dofinansować uroczystości.
Skoro jesteśmy już przy imprezach – jak Pani postrzega Święto Kwitnących Jabłoni? Wielu ludzi twierdzi, że na święcie, zważywszy, że jest ono organizowane przez Grójecki Ośrodek Kultury, nie powinno być disco polo, lecz muzyka z wyższej półki.
Też tak uważam, choć nie mam osobiście nic przeciw disco polo. W dłuższej perspektywie czasu na ŚKJ powinno zagościć więcej folkloru, czegoś takiego, co wraca do przeszłości. To wiąże się z naszym regionem. Co do gwiazd zapraszanych na święto – moim zdaniem gwiazda, która tam wystąpi, musi łączyć pokolenia. Jednocześnie nie możemy zapominać, że ludzie podczas ŚKJ szukają relaksu, zresetowania po ciężkim tygodniu.
Na zakończenie zapytam Panią o plany samorządowe. Czego chciałaby Pani dokonać w tej kadencji?
Wprawdzie gmina Grójec nie ma dużego wpływu na szpital, ale temat służby zdrowia, z racji mojej profesji, jest mi szczególnie bliski. Konieczne są odważne posunięcia. Bez nich szpital straci rację bytu. A nie wyobrażam sobie, żeby w Grójcu nie było takiej placówki.
Skoro wspomniała Pani o szpitalu, to poruszę jeszcze jedną kwestię. Zgodzimy się, że w zarządzaniu tą placówką popełniano błędy i pewnie nadal nie wszystko tam działa dobrze. Ale może główny problem leży w systemie, który jest niewydolny finansowo?
Dokładnie tak. Bez dużego zastrzyku gotówki nic się nie zrobi. A pomoc od gmin to kropla w morzu potrzeb. Pani prezes Joannie Czarneckiej naprawdę zależy na szpitalu, ale problemy, z którymi się trzeba zmierzyć, są potężne. Na przykład braki w personelu medycznym. By zatrudnić dobrego fachowca, potrzeba dużych pieniędzy. Do tego dochodzi problem polegający na tym, że lekarz, który przyjeżdża tu tylko na dyżur i odjeżdża, nie identyfikuje się ze szpitalem. Przychodzą, zarabiają pieniądze i wychodzą. Podobnie jest z pielęgniarkami. Wiele z nich jest w wieku emerytalnym, a młody narybek nie chce pracować za te pieniądze. Konieczne są zmiany, jeśli szpital ma dalej działać.