Strach przed wirusem z Chin jest zrozumiały (rośnie liczba ofiar), a do tego jeszcze swoją robotę wykonują media, dla których koronawirus jest po porostu bezcennym newsem. Widać, jak bardzo takiego typu zagrożenie potrafi sparaliżować życie społeczne czy gospodarcze. Słabnie wymiana handlowa, odwołuje się wycieczki, imprezy sportowe i koncerty, pod znakiem zapytania stanęły Igrzyska Olimpijskie w Tokio i Mistrzostwa Europy w piłce nożnej.
Historia zna wiele przykładów na to, że epidemia jest w stanie sparaliżować miasta czy kraje, a nawet je zniszczyć. Potwierdzenie tej bolesnej prawdy odnajdujemy również w dziejach ziemi czerskiej, do której historycznie przynależymy. W drugiej połowie XVII w., za każdym razem, gdy pojawiło się tu tzw. powietrze, miano do wyboru: sporządzić testament, uciekać gdzie pieprz rośnie albo wzywać pomocy świętych medyków: Adriana, Firmina, Franciszka Ksawerego, Józefa, Karola, Kwintyna, Ludwika, Rozalii, Sebastiana, Wulstana, o Walerianie i Matce Bożej nie wspominając. Liczba świętych, chroniących naszych przodków przed zarazą, mówi o skali zjawiska. Nieprzypadkowo, o czym warto przypomnieć, patronem ziemi czerskiej został św. Walerian, wybitny specjalista od walki z epidemiami. W 1683 r. jego relikwie pobrano z katakumb św. Pryscylii przy Via Nomentana w Rzymie i sprowadzono do Góry Kalwarii, ośrodka kultu Męki Pańskiej.
Wróćmy jednak do koronawirusa. Gdyby ta sytuacja się przedłużała (odpukać), to nie ma co myśleć o eksporcie grójeckich owoców na bezkresny rynek Państwa Środka, i to nie tylko z powodu chińskiej plagi. Sadownicy twierdzą, że tylko mróz mógłby utłuc i wirusa, i robale. A tak, jak fama niesie, szkodniki, przezimowawszy w ciepełku, bez wątpienia spałaszują co do jednej sztuki czeresienki, gruszeczki jabłuszka, co się tylko da.
- Aż nie chce brać się do ręki sekatora i iść do sadu – powiedział pod sklepem kolega, zaopatrzony już w lekarstwo na smutek.
Według niepotwierdzonych jeszcze przez „ŻG” wiadomości, wtórują mu miłośniczki X Muzy, a konkretnie admiratorki rodzimego erotyku „365 dni”, właśnie wyświetlanego z ogromnym powodzeniem w grójeckim kinie. Na wieść, że wirus zaatakował już Włochy, podobno za punkt honoru postawiły sobie ściągnięcie z Rzymu do Grójca M. Morrone , odtwórcy roli Don Massimo Torricellego, sycylijskiego mafiosa, będącego, zdaniem fanek, niedościgłym uosobieniem męskości. Jesteśmy za, bo wtedy aktor mógłby wystąpić w serialu telewizyjnym dla dorosłych składającym się – zgodnie z tytułem powieści Blanki Lipińskiej – z 365 odcinków (scena na jachcie rozłożyłaby się przynajmniej na około 10 odcinków).
Z koronawirusa nie ma jednak co żartować . Pozostaje wierzyć, że wkrótce przyjdzie siarczysty mróz (robale i tak już pewnie zrobiły swoje w sadach) albo nauka sama poradzi sobie z problemem. A i do Góry Kalwarii nie jest wcale daleko.
Remigiusz Matyjas