czwartek, 25 kwiecień 2024
Pułkownik Jan Kowalewski

Senat RP ustanowił rok 2020 Rokiem pułkownika Jana Kowalewskiego (1892-1965). W stulecie bitwy warszawskiej, izba wyższa postanowiła uczcić patrona Grójeckiego Ośrodka Radioelektronicznego, bez którego prawdopodobnie nie byłoby triumfu odradzającej się Rzeczypospolitej nad bolszewikami.

Nie ma tu miejsca na szczegółowe przedstawienie sylwetki Jana Kowalewskiego. Chciałbym więc wspomnieć o dwóch wydarzeniach z jego życia, wojnie bolszewickiej oraz mało znanym epizodzie z II wojny światowej.

Podczas wojny z bolszewikami Kowalewski był szefem II Wydziału Biura Szyfrów Wojska Polskiego i czołową postacią radiowywiadu. Osobiście złamał sowieckie szyfry „Czajka” ,„Respublika”, „Akerman”. - Był to niezwykły człowiek, wręcz instytucja, na temat którego przez długi czas w Polsce panowała zmowa milczenia. Zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 r. nazwano „Cudem nad Wisłą”, ponieważ w racjonalny sposób nie potrafiono wytłumaczyć, w jaki sposób polska armia była w stanie pokonać dwie o wiele potężniejsze od niej armii sowieckie, dowodzone przez Tuchaczewskiego i Budionnego – wskazuje autor książki „Warszawa stolica szpiegów” Andrzej Fedorowicz. – To właśnie rozpracowanie przez niego i jego współpracowników sowieckich kodów dało Polakom wgląd we wszystkie plany Armii Czerwonej i umożliwiło wykonywanie wyprzedzających uderzeń w jej najsłabsze miejsca. Fakt, że Polacy czytali sowieckie szyfry szybciej niż sami Sowieci pozostawał jednak długo tajemnicą – podkreśla. Radiowywiad był „oczami” i „uszami” polskiej armii. – Dla Naczelnego Dowództwa informacje otrzymywane dzięki pracy radiowywiadu były często jedynymi danymi o ruchach wojsk sowieckich i planach nieprzyjaciela – podkreśla historyk i wykładowca akademicki prof. Janusz Odziemkowski.

fot. Wikipedia

Ogromna odpowiedzialność i błyskawiczne decyzje

Bolszewicy nie zorientowali się, że Polacy przechwytują ich depesze i przez całą wojnę przekazywali je przez radio. – Uważali, że częsta zmiana kodów szyfrujących całkowicie zabezpieczy przekazywane przez nich meldunki. Powodowało to dodatkowe trudności polskim deszyfrantom. Co pewien czas trzeba było mierzyć się z nowym szyfrem, który deszyfranci musieli odczytać ciągu możliwie krótkiego czasu. Na szczęście w przełomowym, najtrudniejszym momencie wojny, kiedy ważyły się losy naszej niepodległości polscy deszyfranci potrafili to znakomicie robić, a polski radiowywiad stale dostarczał cennych informacji o nieprzyjacielu – mówi prof. Odziemkowski. Historyk zauważa, że pracę radiowywiadu zakłócały tylko przerwy w nadawaniu bolszewickich radiostacji. Wtedy Polacy, żeby zorientować się planach nieprzyjaciela analizowali wcześniej odczytane meldunki, w większym stopniu opierali się na dokumentach zdobytych na froncie oraz na zeznaniach jeńców.

Przejęcie i rozszyfrowanie depesz sowieckich nie kończyło pracy. – Należało jeszcze je przeanalizować, sprawdzić czy informacje są prawdziwe, wypracować decyzję zgodną z ich treścią i przesłać rozkazy na front – mówi prof. Odziemkowski. Sytuacja wymagała od dowódców podejmowania błyskawicznych decyzji, które były obarczone ogromną odpowiedzialnością za losy odradzającego się państwa. – Dopiero dziś, na podstawie naszej wiedzy, mamy pełną świadomość, które informacje przechwytywane od bolszewików były prawdziwe. Wtedy, przed blisko stu laty, trzeba było je często oceniać intuicyjnie. Żeby uzmysłowić sobie jak wielkie napięcie panowało wówczas w polskich dowództwach wystarczy przypomnieć jak często sen z powiek spędzają nam proste decyzje w sprawach domowych, jak długo nieraz wahamy się rozważając wszystkie „za” i „przeciw” – podkreśla historyk.

Od złamania sowieckich szyfrów do niemieckiej Enigmy

Dopiero niedawno zaczęto publikować dokumenty pokazujące prawdziwą skalę działalności kierowanego przez Kowalewskiego Biura Szyfrów, w którym pracowało, w zależności od sytuacji, od kilku do kilkunastu osób. – Obecnie taką działalnością zajmują się całe zespoły analityczne, stosuje się do tego inne, nowoczesne technologie, wtedy radiowywiad dopiero budowano w kraju ogromnie wyniszczonym przez wojnę światową, tworzącym dopiero swoje siły zbrojne. Nie prowadzono systematycznej rekrutacji do tej służby. Przeważnie werbowano ludzi, którzy podczas służby wojskowej okazali jakie talenty i przygotowanie fachowe użyteczne dla radiowywiadu. Dopiero po zawarciu pokoju z Rosją bolszewicką w II RP budowano wywiad systematycznie i metodycznie, a efektem pracy polskich deszyfrantów, dalszym ciągiem ich sukcesów było między innymi złamanie szyfrów niemieckiej Enigmy – wskazuje prof. Odziemkowski.

Siłą naszego wywiadu w czasie wojny z Sowietami byli obok wybitnych specjalistów wojskowi znakomici matematycy, m. in. Wacław Sierpiński, Stefan Mazurkiewicz, Jerzy Leśniewski. – Polska szkoła matematyczna w okresie międzywojennym była uznawana za jedną z najlepszych na świecie. Publikacje jej przedstawicieli, które ukazywały się w polskich pismach naukowych były przedrukowywane przez periodyki na całym świecie. Głęboka znajomość matematyki i analityczny umysł były wielce pomocne przy łamaniu szyfrów – wskazuje prof. Odziemkowski.

Grupa oficerów polskich podczas III powstania śląskiego przed pałacem w Slawentzitz (Sławięcice). Na pierwszym planie stoją od prawej: kapitan Leon Bulowski, kapitan Robert Oszek (2. z prawej), kapitan Jan Chodźko, porucznik Jan Kowalewski

fot. Wikipedia

Lizboński memoriał

Po klęsce we wrześniu 1939 r. Kowalewski przez Rumunię i Francję trafił do Portugalii, skąd kierował akcjami wywiadowczymi prowadzonymi na terenie całej Europy. W lipcu 1940 r., po upadku Francji, kiedy wydawało się, że Niemcy wygrają wojnę, Kowalewski był prawdopodobnie pomysłodawcą memoriału, w którym polscy politycy wystąpili do Niemców z propozycją współpracy. – Chodzi o sporządzony w języku francuskim memoriał datowany w Lizbonie 24 lipca 1940 r. Został on złożony na ręce Renato Bova Scoppa, posła włoskiego w stolicy Portugalii, przekazany przez niego Oswaldowi von Hoyningen-Huene, posłowi niemieckiemu i dwa dni później przesłany do Berlina – mówi historyk z oddziału IPN w Rzeszowie dr hab. Krzysztof Kaczmarski. Trudno się dziwić, że w obliczu eksterminacji Polaków, Kowalewski podjął taką próbę sondowania Niemców. – Memoriał uznać można nie tyle za propozycję kolaboracji z Niemcami, co raczej za ostrożną próbę zbadania, czy jest ona w ogóle możliwa. Tak tylko bowiem należy określić zawartą w tym dokumencie propozycję stworzenia – w nowej sytuacji zaistniałej w Europie po spektakularnej klęsce Francji i jej upadku – „ośrodka studiów” (centre d’étude), który miałby opracować „program odbudowy nowego państwa polskiego zgodnie ze strukturą przyszłej Europy”. Jako miejsce ulokowania tego „ośrodka studiów” wskazywano Włochy, pamiętając o życzliwym stanowisku Mussoliniego wobec Polski po klęsce wrześniowej. Spośród ośmiu osób, na współpracę których – jak napisano w zakończeniu memorandum – „można liczyć”, tylko dwie przebywały wówczas w Lizbonie i mogły rzeczywiście ten dokument podpisać (choć ich podpisów na kopii przesłanej do Berlina nie ma!) – wskazuje dr hab. Kaczmarski.

- Byli to płk Jan Kowalewski, przed wojną krótko szef sztabu Obozu Zjednoczenia Narodowego, będący chyba pomysłodawcą tego memoriału, oraz Stanisław Strzetelski, redaktor i publicysta narodowy, w latach 1930–1935 poseł na Sejm z ramienia SN. Pozostała szóstka: Tadeusz Bielecki, Jerzy Kurcyusz, były działacz ONR, płk Ignacy Matuszewski, Jerzy Zdziechowski, polityk narodowy i były minister skarbu, Emeryk Hutten-Czapski i Stanisław Mackiewicz, przebywała wówczas jeszcze we Francji – wylicza historyk i ocenia, że z tego powodu trudno te osoby traktować jako sygnatariuszy dokumentu. – Z drugiej strony brak jest jakichkolwiek dowodów wskazujących, że w inicjatywie płk Kowalewskiego uczestniczyli Bielecki czy Zdziechowski. Nie można więc absolutnie przypisywać tego memorandum wszystkim politykom polskim w nim wymienionym – dodaje. Propozycja współpracy nie została podjęta przez III Rzeszę. – Cała sprawa nie miała zresztą ciągu dalszego, gdyż niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych postanowiło polskie „próby zbliżenia” pozostawić bez odpowiedzi – podsumowuje dr hab. Kaczmarski.

- Powiew zwrotu [w kwestii Polski] dał się odczuć po zwycięstwie nad Francją, kiedy Niemcy i Włochy liczyły na szybkie zakończenie działań na Zachodzie przez rozbicie Anglii – tak pisał kilka miesięcy później Kowalewski. I dodawał: - Toteż w tym okresie stale słyszeliśmy ze strony włoskiej, że po doprowadzeniu do pokoju z Anglią państwa Osi automatycznie odwracają front na wschód i idą na zlikwidowanie ZSSR, bez którego żaden pokój w Europie nie będzie utrwalony. Na tym tle Włosi widzieli możliwość postawienia jako ewentualnej sprawy odbudowy nowego Państwa Polskiego, którego tereny byłyby uzupełnione na Wschodzie, przesuwając w ten sposób Polskę o kilka stopni geograficznych na wschód.


Tomasz Plaskota