Tak jak dziś boimy się określonego wirusa, tak kiedyś świat drżał przed dżumą (łac. pestis), zwaną czarną śmiercią, morem, zarazą morową itp. „I tak naprzód pestis z łacińskiego tłumaczy się perditio od zguby, to jest, że zaraza powietrza zwykła te wszystkie rzeczy gubić, umarzać i życia pozbawiać, które życie mają” – definiował ks. Jan Stanisław Wujkowski, proboszcz i dziekan grójecki z lat 1719-1724.
Szacuje się, że w XVI w. pojawiło się w Polsce 17, a w XVII w. aż 26 większych epidemii. Nie lepszy był wiek XVIII. Jeszcze w XIX stuleciu krążyło wśród czerszczan podanie, jakoby około 1670 r. zaraza szczególnie uwzięła się na ich ziemię – w Czersku miało wtedy przeżyć 13 osób.
Bez końca?
W 1669 r. powietrze szalało m.in. w okolicach Tarczyna, Lewiczyna, Belska oraz Jasieńca. „Dzieci i ludzi starszych (…) wiele na zarazę umierało tak dalece, że w parafii jasienieckiej umarło przeszło pięćdziesiąt osób. I tak naokoło wtedy pełno było płaczu” – zanotował jeden z duchownych.
W 1674 r. „wielu ludzi i kapłanów nagle umarło”. W 1677 r. śmierć znów panoszyła się w ziemi czerskiej, podobno poza Górą Kalwarią, uczynioną przez biskupa poznańskiego Stefana Wierzbowskiego miastem, a także ośrodkiem kultu Męki Pańskiej. W 1680 r., „podczas powietrza, gdy wiele ludzi poumierało”, zachorowała również – z całym domem – Agnieszka z Drzewicy,wyznawczyni Matki Bożej Lewiczyńskiej. We wrześniu tego roku Stanisław Samuel Szemiot, litewski poeta, który w czasie swojej pielgrzymki po Polsce odwiedził m.in. Górę Kalwarię, Lewiczyn i Łęczeszyce, musiał ominąć Kraków z powodu panoszącego się w nim morowego powietrza. W 1683 r. wielu przedstawicieli ziemi czerskiej, z Zygmuntem Zbierzchowskim na czele, wzięło udział w wyprawie wiedeńskiej, podczas której codziennością były epidemie dyzenterii. Pojawiła się tam nadto jakaś „zaraza podobna powietrzu”. Mówiono, że to „gorączka węgierska – niby wewnętrzna z krwawą dysenterią; daje wymioty i dreszcze”. Współcześni nie bez powodów uważali, że „od zarazy więcej ginie na wojnach żołnierzy niż od miecza”.
Co widział ks. Jan?
W latach 1704-1705 „Bicz Boży” uderzył najpierw w „Ruskie Kraje”. W tym czasie ks. Jan Wujkowski, jeszcze jako norbertanin, spowiadał wiernych i głosił kazania w Samborze koło Lwowa. Udało mu się przeżyć, chociaż od zarazy zmarło wielu zakonników, a miasto straciło 2/3 ludności. W samym Lwowie miało wtedy zginąć („wedle relacji niektórych tamecznych obywatelów wiary godnej”) około ośmiu tysięcy osób. Posuwając się od południa, dżuma dotarła wreszcie na Mazowsze, a wraz z nią, jeśli tak można powiedzieć, ks. Wujkowski. W 1708 r. w Warszawie, jak zapamiętał nasz kapłan, „w krótkim czasie na dwadzieścia tysięcy ludu trupem polec musiało”. Tamten rok w parafii tarczyńskiej, według tamtejszego wikariusza i altarzysty, ks. Jana Podoleckiego, stanowił istny raj dla pastwiących się nad zwłokami psów. Zaraza pochłonęła tutaj około 400 osób! Śmierć grasowała w Tarczynie co najmniej do roku 1710, kiedy to zabrała ks. proboszcza Cześnickiego i ks. Wasiewicza. Mocno przeżył te smutne wydarzenia ks. Wujkowski, pracujący wówczas właśnie w parafii Tarczyn.
Dokąd uciec?
„Nieszczęście nasze, że z epidemiami nie bardzo walczyć umiemy”– przyznawali lekarze. Powszechnie imano się jednego środka, czyli ucieczki. Ale i to nie zawsze ratowało, o czym przekonał się dzierżawca Mrokowa, Kazimierz Żukowski: „wyprowadziwszy się do lasu, po żonie we dwa dni albo trzy umarł”.
Św. Roch
Pozostawała więc modlitwa, czyli wzywanie na pomoc świętych, specjalizujących się w walce z zarazą. Wśród nich prym wiódł św. Roch, którego święto wyznaczono na 16 sierpnia, aby, zapewnia współczesny, podkreślić usłużność św. Rocha względem Matki Bożej (15 sierpnia - święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny). Popularnością cieszyło się bractwo jego imienia, działające przy kościele św. Krzyża w Warszawie. Św. Rocha uznano „protektorem” Warszawy.
Anna z Ryszek
Biskup Stefan Wierzbowski, dbający o ziemię czerską, sprowadził z Rzymu „ciało” św. Waleriana, co, jak się zdaje, nastąpiło już w 1673 r. Relikwię złożono 15 czerwca tegoż roku, uroczyście, w kaplicy kościoła OO. Bernardynów w Górze Kalwarii. Ponoć chciał temu przeszkodzić szatan, posługując się niejaką Anną z Ryszek koło Warki. Kobieta, „będąc na Kalwaryi, gdy wprowadzono do bernardynów ciało św. Waleryana, cierpiała pokusy czartowskie i bluźnierskie przeciwko świętemu”. Szczęściem przepędzono z niej z złą moc, ustanawiając św. Waleriana patronem ziemi czerskiej.
Procesja z relikwią
Kiedy w 1677 r. jad morowego powietrza poczynił spustoszenia, „nasza Kalwarya miała to szczęście, że lubo najjawniejszemu podlegała niebezpieczeństwu od zarazy, przecię jednak, gdzie ciało św. Waleryana Męczennika na walnej processyey noszone zasięgnęło, wszystkie miejsca, miasta, domy, dwory i klasztory morowego powietrza klęski nie odniosły” – zapewniał w 1678 r. ks. Ignacy Krzyżkiewicz, pijar z fundacji biskupa Wierzbowskiego w Górze Kalwarii, gdzie zapewne nauczał w miejscowym kolegium.
Remigiusz Matyjas