czwartek, 21 listopad 2024
Ułan z Janówka

Wieś Janówek pod Grójcem z miasteczkiem Brasław na Białorusi łączy historia Władysława Sygnarka, ułana z okresu pierwszej wojny światowej oraz wojny polsko-bolszewickiej, który w 1920 r. oddał swoje młode życie za Polskę. Jego nazwisko wyryto na kamieniu, stojącym od 1939 r. w pobliżu kościoła w Worowie, upamiętniającym piętnastu mieszkańców gminy Kobylin poległych w walkach o niepodległość w latach 1918-1920.

W pierwszej połowie XIX w. przodków Władysława Sygnarka wołano: Zychnarek, a dopiero w drugiej połowie tegoż stulecia utrwaliła się forma nazwiska: Sygnarek. Gniazdem rodziny jest Kącin – wieś, którą 50 lat temu oficjalnie przyłączono do Słomczyna, aczkolwiek wciąż funkcjonuje w świadomości społecznej i na mapach.

Z kącińskiego dworu
Pradziadkowi Władysława Sygnarka, Stanisławowi vel Szczepanowi Zychnarkowi, chłopu pańszczyźnianemu z majątku Kącin, pojazdy na benzynę albo olej napędowy, sprzedawane na słomczyńskiej giełdzie, nawet się nie śniły. Zmarł 9 marca 1827 r., pozostawiając po sobie żonę – Annę z Bronikowskich oraz synów – Jana i Piotra, czyli dziadka naszego Władysława Sygnarka. Piotr 16 stycznia 1842 r. ożenił się z Marianną Rosińską, panną ze Słomczyna, gdzie zarabiała na chleb na tzw. służbie. Do 1863 r. krzątał się w kącińskim dworze jako parobek, nazywano go też kopiarzem, bowiem za robotę otrzymywał wynagrodzenie w postaci kop zboża. Całe jego życie zmieniło się po uwłaszczeniu ogłoszonym w 1864 r. Już pod rokiem 1865 występuje w źródłach jako „włościanin cząstkowy ze wsi Kącina”, a pod rokiem 1871 r. jako kolonista w Kącinie. Zatem Piotr z chłopa pańszczyźnianego stał się kimś: właścicielem gospodarstwa rolnego i przede wszystkim wolnym człowiekiem. Zmarł 22 września 1901 r. w wieku 82 lat, przeżywszy żonę, która przeniosła się do wieczności 3 października 1898 r Walenty Sygnarek, najstarszy syn Piotra, urodzony 4 lutego 1845 r., kowal, ożeniwszy się 19 listopada 1865 r. z 16-letnią Marianną Lewandowską, przeniósł się z Kącina do grodu ks. Skargi, gdzie, jak wielu ówczesnych mieszczan, nie wstydził się być rolnikiem. W marcu 1912 r. umarła mu żona, a już we wrześniu tego roku powiódł do ołtarza 47-letnią wdowę, Zofię z Nowickich Zwierzchowską. A jego bracia? Andrzej gospodarował w Kącinie, Roch w Słomczynie, a Jakub w Janówku.


Śmierć ojca
Jakub Sygnarek, ojciec Władysława, urodził się 14 listopada 1860 r. w Kącinie. Umiał się podpisać. Mając 29 lat, ożenił się z 16-letnią Julianną Kataną z Grudzkowoli. Małżonkowie osiedli na własnym gospodarstwie w Janówku, gdzie w sierpniu 1890 r. przyszedł na świat ich pierworodny syn, Jan. Julianna Sygnarek urodziła jeszcze: Stanisława, Helenę, Władysława, Katarzynę, Bronisława, Józefa, Aleksandra, Stefana i Antoniego. We wczesnym dzieciństwie do grona aniołków dołączyli Bronek i Józio, toteż Jakub Sygnarek, wydając z siebie ostatnie tchnienie w majowy wieczór 1907 r., w wieku 46 lat, pozostawiał po sobie 34-letnią wdowę wraz z ośmiorgiem dzieci, z których najstarsze miało 17 lat, a najmłodsze rok. – Jezusie Nazareński, jak utrzymać gospodarstwo? Jak wyżywić, wychować, opłacić naukę dzieci? – rozpaczała przed świętym obrazem wdowa.


Za chlebem
Dla wszystkich nie mogło wystarczyć w Janówku chleba. Władysław Sygnarek, urodzony w 1894 r., ciemny blondyn, o piwnych oczach, średniego wzrostu, mając 16 lat, wyjechał do Warszawy, znajdując stancję u wuja Jana Raka, noszącego przedziałek na środku głowy i podkręcane wąsy. Pracował, każdą wolną chwilę wykorzystując na naukę. Zetknął się z ideą niepodległościową, przynależąc zapewne do tajnej organizacji. Znajdując się pod wpływem popularnej wtedy idei jedności Słowian, winą za rozbiory Polski obarczał nie Rosjan, lecz Niemców. – Niemcy w maskach rosyjskich, jak
Katarzyna II, Niemka ze Szczecina na carskim tronie, już w drugiej połowie XVIII w. prowadzili swój podstępny Drang nach Osten – twierdził.


Misja
Gdy w 1914 r. wybuchła wielka wojna, Władysław Sygnarek zjawił się w rodzinnym Janówku, żeby agitować młodzież w wieku poborowym do wstępowania na ochotnika do tworzonego za zgodą władz carskich Legionu Puławskiego, mającego walczyć, u boku Rosjan, z państwami centralnymi. Jego młodszy brat, Antek, w 1914 r. mający osiem lat, zapamiętał, iż Władek z grupą młodzieży wyruszył w bliżej nieokreślonym kierunku. Poszedł z nim m.in. jeden z Maliszewskich, który po kilku tygodniach, utraciwszy konia, wrócił do domu na pieszo.

Matczyne troski
Władek przepadł jak kamień w wodę. Stasiek, jako poddany Mikołaja II, służąc w carskiej kawalerii, dostał się do niemieckiej niewoli. Janek zginął w 1916 r. podczas wybuchu w jednej z podgrójeckich gorzelni. Hela była kaleką, a Stefek i Antek chodzili do szkoły. Zarobkował tylko Olek, pracując w fabryce narzędzi rolniczych Leżańskiego w Grójcu. – Co z Władkiem? – myślała z niepokojem podczas wieczornej modlitwy Julianna Sygnarek.

Dowborczyk
A on dzielnie walczył, o czym świadczy przyznany mu przez Rosjan Krzyż św. Jerzego. Zapewne wstąpił na ochotnika do szwadronu ułanów przy Legionie Puławskim, przekształconego w 1916 r. w Polski Dywizjon Ułański Brygady Strzelców Polskich, a w kwietniu 1917 r. w 1. Pułk Ułanów. Pułk ten nazwany jest krechowieckim, albowiem swój pierwszy zwycięski bój stoczył 27 lipca 1917 r. pod ukraińską wsią Krechowce, powstrzymując natarcie Niemców na Stanisławów. Po bitwie pułk wycofał się do Besarabii, skąd przemieścił się do miejsca koncentracji 1. Korpusu Polskiego w rejonie
Mińska i Bobrujska, stanowiącego jakby wyspę obleganą przez Niemców i bolszewików. Właśnie w twierdzy Bobrujsk w 1918 r. Władysław Sygnarek zrobił sobie zdjęcie, na którym widzimy go w mundurze kaprala 1. Pułku Ułanów. 3 lipca 1918 r. dowództwo 1. Korpusu Polskiego potwierdziło, że Sygnarek – „jako należący do składu Korpusu przed dniem 11 marca 1918 roku i uczestniczący w walkach za Niepodległość Polski i Wolność Polskiego Narodu” – ma prawo nosić krzyż z orłem, tarczą i mieczami. Pod dokumentem podpisał się dowódca korpusu, generał porucznik Józef Dowbor-Muśnicki. Jego żołnierzy, takich jak wnuk Piotra Zychnarka vel Sygnarka, zwano później Dowborczykami.


Powroty
Na podstawie umów z dowództwem niemieckim z 21 maja 1918 I. Korpus Polski rozformowano. Ułani trafili do niewoli niemieckiej, z której byli grupami uwalniani i wracali do domów. Około połowy czerwca 1918 r. do domu w Janówku wszedł mężczyzna w wojskowym uniformie, w długich butach z ostrogami. – Władek!!! – wykrzyknęła Julianna Sygnarek. Na obiad zaserwowała synowi zacierki z mlekiem i ziemniaki ze słoniną. A w październiku wrócił z niewoli niemieckiej Stasiek, chory, wymizerowany.

Randki z Polską
Władek, schowawszy mundur do szafy, założył garnitur, w którym zrobił sobie zdjęcie w Warszawie, po czym w albumie ze zdjęciami napisał prorocze słowa: „Kto kocha Ojczyznę, nie boi się śmierci, bo ona słodką jest”. Jako Dowborczyk, czyli element podejrzany politycznie, sumiennie wypełniał obowiązek meldowania się w Grójcu, czym zyskał sobie u szefa żandarmów przydomek: „grzeczna chlopaka”. Gdyby niemiecka żandarmeria wiedziała, czym tak naprawdę w grójeckiej okolicy zajmuje się Sygnarek, od razu zmieniałaby o nim zdanie. Ale tego, gdzie znika wieczorami, nie wiedzieli nawet domownicy. – Pora się żenić, mamo, więc łażę do dziewuchy – zażartował. Najmłodszy z braci, Antek, dla którego Władek był wielkim autorytetem, wyczuwał, że owa dziewucha ma na imię: Polska. Od lipca 1918 r., jak czytamy w zaświadczeniu wydanym 3 lutego 1937 r. przez grójeckiego burmistrza Tadeusza Olszewskiego, b. komendanta 14. Obwodu Polskiej Organizacji Wojskowej, Władysław Sygnarek działał w POW, organizacji przygotowującej młodzież do walki o wolną Polskę. Miejscowa konspiracja potrzebowała kogoś takiego jak on. Grójecka kawaleria 11 listopada 1918 r. Sygnarek odegrał dużą rolę w rozbrojeniu Niemców w Grójcu. Następnego dnia całe miasto opowiadało, jak wywiódł w pole komendanta żandarmerii. Nie czekając na dowody uznania, wiedząc, że dzień 11 listopada jedynie początkuje proces tworzenia się niepodległego państwa, od razu wziął się za organizowanie oddziału jazdy. Wśród około 40 jeźdźców, wywodzących się z młodzieży, znaleźli się zapewne: Tadeusz Mankiewicz, Antoni Ostaszewski i Stanisław Studniarek. Jesienią 1918 r. nasz skromny bohater po raz kolejny opuścił rodzinny dom. Siwa maść konia stopiła się z bielą padającego śniegu, kiedy jechał przez pola w kierunku Krobowa, a mama czyniła za nim znam krzyża.

Wspólnie z radomianami
Władysław Sygnarek na czele sformowanego przez siebie oddziału wyruszył w kierunku Radomia, gdzie też tworzyła się polska kawaleria. Po kilku dniach Stasiek przyniósł do domu wiadomość: radomianie, myśląc, że zbliżają się Niemcy, zajęli stanowiska i otworzyli ogień. – Dzięki rozwadze Władka nie doszło do bratobójczej walki – tłumaczył. W końcu grójczanie i radomianie połączyli się w jedną jednostkę o nazwie Samodzielny Szwadron Radomski, który uczestniczył m.in. w odsieczy Lwowa. To wyjaśnia, dlaczego Władysława Sygnarka uhonorowano odznaką pamiątkową „Orlęta” przyznawaną uczestnikom walk w obronie miasta Lwowa i Kresów Wschodnich podczas wojny polsko-ukraińskiej. Wiosną 1919 r. kawalerzystów skierowano do Pińczowa, gdzie ich jednostka weszła w skład 11. Pułku Ułanów, przerzuconego wkrótce na front litewsko-białoruski. W tym pułku Sygnarek, w stopniu plutonowego, przydzielony został do 4. szwadronu, awansując potem na wachmistrza.


Urlop
Zapewne na początku listopada 1919 r. do Janówka przyszedł list z wiadomością, że Władek przyjedzie na pięciodniowy urlop. Wraz z nim do rodzin zjechali ułani: Mankiewicz, Ostaszewski i Studniarek. Sygnarek, Ostaszewski i Mankiewicz udali się do grójeckiego zakładu fotograficznego Murillo. Wykonane wtedy zdjęcia trzech ułanów długo wisiały w gablocie wystawowej, budząc duże zaciekawienie miejscowego społeczeństwa, a zwłaszcza wyrostków marzących o wojennych przygodach. Drugiego dnia urlopu do domu w Janówku przyszło kilku sąsiadów. Narzekali na własną biedę, dziwiąc się, że Władek zamiast żołnierskich opowieści serwuje im pytania o sprawy ogólne, o przyszłość itp. – Chcecie słuchać o przygodach wojennych? Było ich wiele. Padły pode mną cztery konie, a rannego siwka z Grójca musiałem zastrzelić, by się nie męczył… Żal… Dobrze macham szablą, ale szablą się nie żywi i nie orze, nią się zabija. Waszej pracy towarzyszy zapach świeżo zaoranej roli i świeżego siana, a mojej zapach krwi – odpowiedział filozoficznie.
Sen, przewidzenie „Plut. Sygnarek Władysław z 11 p. u. w bojach Frontu Litewsko-Białoruskiego w obronie i ku chwale Ojczyzny stoczonych, zasłużył sobie męstwem osobistym i walecznością na uznanie i pochwałę w imieniu służby, co stwierdzam niniejszym patentem” – napisał 21 marca 1920 r. w Wilnie generał Stanisław Szeptycki, dowódca Frontu Litewsko-Białoruskiego. W tym czasie na nielicznych kartkach pocztowych wysyłanych do domu przez Sygnarka oraz Jana Maliszewskiego, sanitariusza ze szpitala polowego, był stempel poczty polowej z identycznym numerem. W Janówku nie wiedziano, gdzie obaj są. – Śnił mi się Władek, mamo. Jechał powozem zarzężonym w czwórkę karych koni. Głowę miał zabandażowaną, widać było dwie plamy krwi na czole – oznajmił 6 czerwca, w niedzielny poranek, spocony Stasiek. A w południe przyjechał z Warszawy wuj Jan Rak. – Gdzie jest Władek? – zapytał na powitanie. Zdziwił się, że go nie ma. Bo przecież rankiem widział Władka w Warszawie, najpierw jadącego tramwajem, a potem wsiadającego do pociągu do Grójca. Machali sobie rękoma. – Wsiadłem w następny pociąg i oto jestem, a jego nie ma. Gdzie on może być? – zastanawiał się wuj.

Gazeta
Około połowy czerwca do Sygnarków przyszedł wójt gminy Kobylin, Walenty Maliszewski z Janówka, ojciec Janka. – Władek jest lekko ranny i przebywa w szpitalu polowym, Janek się nim opiekuje – poinformował panią Juliannę. Tego samego dnia Sygnarkowie dowiedzieli się, że Ostaszewscy mają gazetę, w której jest coś o Władku. Antek pobiegł do Grójca. Pani Ostaszewska wzdrygała się, niby nie mogła znaleźć gazety, a gdy nie ustępował, podała mu „Kurier Warszawski”. Na jednej ze stron ujrzał dwie duże, wypisane grubym tłustym drukiem klepsydry, podpisane przez oficerów i ułanów 4. szwadronu 11. Pułku Ułanów. Pierwszą poświęcono śp. podporucznikowi Wincentemu Ozdze-Stroynowskiemu, a drugą śp. wachmistrzowi Władysławowi Sygnarkowi. Obaj polegli na polu chwały 5 czerwca 1920 r. pod miejscowością Szczołno, a pochowani zostali 7 czerwca na cmentarzu parafialnym w Brasławiu pod Dyneburgiem.

Ostatni papieros
Wachmistrz Stanisław Studniarek, notabene kawaler Srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari, po powrocie do Grójca opowiedział Antkowi Sygnarkowi o okolicznościach śmierci brata. Czerwoni byli w ofensywie. 4 czerwca Władek dowodził ubezpieczeniem tylnym pułku. Wyznaczywszy tzw. obserwację, skrył ułanów za wzniesieniem. Pozwolił im zejść z koni i zapalić. Gdy Studniarek zapytał, kto ma papierosa, wyjął z kieszeni papierośnicę, częstując go jednym z dwóch ostatnich papierosów. – Mnie jeden papieros wystarczy – powiedział cicho, z odcieniem smutku, jakby coś przeczuwając.


Dwie kule
Następnego dnia, gdy nacisk nieprzyjaciela z każdą godziną narastał, szwadron, odesławszy konie do tyłu, okopywał się. – Szło na nas istne mrowie, prowadząc silny ogień maszynowy. Pierwszy zginął podporucznik Wincenty Ozga-Stroynowski, a potem dwa pociski trafiły w czoło Władka – opowiadał ze smutkiem Studniarek. – Obu zawieziono jednokonnym wozem do szpitala polowego, ale na ratunek było już za późno – dodał Jan Maliszewski, świadek pogrzebu Stroynowskiego i Sygnarka.

Odmówiła
Maliszewski przywiózł do Janówka rzeczy Władka. Julianna Sygnarek mocno przytuliła je do serca. Zdjęcie syna wraz z medalami, wśród których znalazł się nadany pośmiertnie Krzyż Walecznych, oprawiła w ramki i powiesiła na ścianie swojego pokoju. Gdy po latach zaproponowano jej rentę po synu – bohaterze, nie chciała jej przyjąć.


Remigiusz Matyjas