Śmierć Ryszarda Kotysa, filmowego Mariana Janusza Paździocha, wielu z nas odebrało jak odejście bliskiej osoby. Były łzy wzruszenia. Bo pan Ryszard udowodnił, że aktorstwo może być sztuką i nieść nadzieję.
W „Świecie według Kiepskich”, przywdziewając różne maski i kostiumy, genialnie wykreował postać na pozór jedynie podłą, przewrotną, obłudną, będącą, według Ferdynanda Kiepskiego, „świnią, mendą i wrzodem na zdrowym organizmie narodu”. Paździoch jawi się jednak niejednoznacznie. Bywa też mędrcem, wypowiadając gorzkie prawdy o człowieku i otaczającym go świecie. Świecie, którego miniaturą jest wrocławska kamienica, zwłaszcza zaś jej korytarz, na którym spotykają się bohaterowie, najczęściej w związku z korzystaniem ze wspólnej toalety. Taka kalka ojczyzny, bez folderowego makijażu. Nieustannie toczy się tu wojna polsko-polska, dobre uczynki biorą się tylko stąd, że Kiepski chce być lepszy od Paździocha i na odwrót, a dialog możliwy jest tylko przy alkoholu. Przygnębiające.
Co zatem sprawia, że patrzymy na ów padół ziemski z uśmiechem? Chyba to, że Kiepski, Paździoch i Boczek są takimi samymi ludźmi jak my, mają takie same problemy jak my i też często nie mogą sobie z nimi poradzić. Można się dziwić Paździochowi, że schronienia przed rzeczywistością szuka w grobowcu? Sami nieraz byśmy się tam schowali, żeby mieć święty spokój. W serialu dzieją się przedziwne historie, a jednak kupujemy je jako własne, z niecierpliwością wyczekując pojawienia się na ekranie Mariana Janusza Paździocha, czyli kogoś, kto rozbawi nas tak, że śmiejemy się z siebie samych, zapominając na kilka chwil o smutku. A skoro jeszcze potrafimy śmiać się z siebie samych, to może nie jest z nami aż tak źle?
Remigiusz Matyjas
zdj. wikipedia