Wacława Langkamera i jego żonę, Alicję, nauczycielkę, kobietę emanującą dobrocią, poznałem wiosną 1993 r., gdy pisałem do „Zielonego Sztandaru” artykuł o Święcie Kwitnących Jabłoni. Przyjęli mnie w swoim skromnym mieszkanku, mieszczącym się w Domu Nauczyciela, stojącym w pobliżu „Jedynki”. Pan Wacław z pasją opowiadał o swoim życiu, a gdy w którymś z momentów opowieści, z wrodzoną sobie lekkością ruchów, zademonstrował element jakiegoś pląsu narodowego, chyba krakowiaka, od razu zrozumiałem, czym dla niego jest taniec.
Dziś, po tylu latach, przyszło mi naszkicować jego postać. Rzecz to niełatwa, bo on teraz, jak mówią jego uczniowie, ustawia w niebie do „Poloneza grójeckiego” aniołów.
Dom i nauka
Wacław Langkamer urodził się 8 listopada 1930 r. w Warszawie, jako syn Wiktora i Marii ze Starengów. Rodzina Langkamerów miała niemieckie korzenie, ale w pełni zasymilowała się z nową ojczyzną. Wacław wychowywał się w atmosferze patriotycznej, gdyż ojciec, zarabiający na rodzinę jako urzędnik, był legionistą i żołnierzem 1920 r. W Publicznej Szkole Powszechnej im. 11 Listopada, zlokalizowanej przy ulicy Narbutta 14, do której zaczął uczęszczać w 1937 r., już na wstępie dowiedział się, że Polska zawdzięcza niepodległość Józefowi Piłsudskiemu.
Prawidłowiec
Gdy w sierpniu 1939 r. zapachniało wojną, ojciec na ochotnika zgłosił się do wojska. Podczas wrześniowej zawieruchy trafił na Węgry, gdzie został internowany. Zaczęła się okupacja niemiecka. W domu zrobiło się biednie, toteż Wacław jakiś czas przebywał u rodziny i u znajomych rodziców poza Warszawą, gdzie łatwiej było o chleb. Na zawsze zapamiętał też pobyt w świetlicy Rady Głównej Opiekuńczej na ulicy Rakowieckiej, gdzie znalazł opiekę, mógł się najeść i pobawić. Kierowniczka tejże placówki, należąca do AK, dostrzegła w nim materiał na konspiratora, powierzając mu zadanie stworzenia z rówieśników Zastępu Zawiszaków. W ten sposób – jako członek najmłodszego odłamu Szarych Szeregów, noszący pseudonim „Prawidłowiec” – rozpoczął swoją wieloletnią przygodę z harcerstwem i krótką z konspiracją. Gdy Niemcy zajęli szkołę, nauka odbywała w domach prywatnych, a on próbował swoich sił w małym sabotażu. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby pod koniec lipca 1944 r. nie wysłano go do rodziny na wieś. Gdyby został w Warszawie, zapewne roznosiłby meldunki albo obsługiwałby harcerską pocztę polową. A to mogłoby się skończyć śmiercią wśród powstańczych barykad. Co innego, widać, było mu pisane. Do stolicy, a w zasadzie do jej zgliszcz, wrócił z rodzicami pod koniec lata 1946 r. W ciągu jednego roku szkolnego przerobił aż trzy klasy szkoły powszechnej, co wymownie świadczy o jego zdolnościach.
Będzie nauczycielem
Zatem w 1947 r. ukończył podstawówkę i przyjęty został od razu do klasy II Państwowego Liceum Pedagogicznego im. Władysława Spasowskiego, mającego siedzibę przy ulicy Otwockiej 2. W szkole i poza szkołą rozsadzała go energia: zapowiadał występy, sam też na scenie recytował, tańczył, śpiewał, a ponadto uprawiał zawodniczo lekkoatletykę w Legii Warszawa i siatkówkę w WKS Gwardia Warszawa. Latem 1949 r. powołany został, jak wielu młodych ludzi, do państwowej paramilitarnej organizacji Służba Polsce, konkretnie zaś do 11 Brygady w Dworach koło Oświęcimia. Dostał odzienie: bluzę drelichową, spodnie drelichowe, płaszcz sukienny, furażerkę, pas skórzany, pas parciany, orzełka „SP”, trzewiki juchtowe, pantofle skórzane i kurtkę watowaną. Harował w pocie czoła dwa miesiące, uzyskując tytuł przodownika pracy oraz awans na podhufcowego.
AWF
Liceum Pedagogiczne ukończył w 1950 r. Zdobywszy uprawienia do nauczania i dyplom Przodownika Nauki i Pracy Społecznej, miał prawo wstępu na wszystkie wyższe uczelnie bez egzaminu. Wybrał Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Podczas studiów, które ukończył w 1954 r., należał standardowo do Związku Młodzieży Polskiej i Zrzeszenia Studentów Polskich, ale także do sekcji żeglarskiej i bojerowej Akademickiego Związku Sportowego Warszawa, wreszcie, jak to on, śpiewał, tańczył itd. Wybiegając trochę do przodu tej opowieści, powiedzmy, że w 1975 r. w Instytucie Wychowania Fizycznego i Rekreacji Ruchowej (Zakład Tańców i Ćwiczeń Muzyczno-Ruchowych) AWF obroni pracę magisterską: „Społeczno-wychowawcza rola tańca na tle miejsca i zadań w dorocznym święcie <<Grójeckie Dni Kwitnących Jabłoni>>”. Zatem magisterium napisał na podstawie własnych doświadczeń pedagogicznych i społecznikowskich, które zbierał ponad 20 lat, głównie w Mogielnicy i Grójcu.
W Mogielnicy
Zaraz po studiach zjechał do drewnianej Mogielnicy w powiecie grójeckim, szczycącej się Liceum Pedagogicznym i Liceum Ogólnokształcącym. Zasadniczo pracował w LO, czasem także równolegle w LP, ucząc wychowania fizycznego i przysposobienia obronnego. Infrastrukturę sportową należało tworzyć od postaw, społecznym wysiłkiem. Opłaciło się. LO wyrosło na ważny ośrodek sportu w powiecie i w województwie. Rozkwitły takie dyscypliny jak: gimnastyka, lekkoatletyka, piłka ręczna i nożna, tenis stołowy, łyżwiarstwo i siatkówka na powietrzu. Pan Wacław, wiedząc, że kulturę fizyczną warto łączyć z turystyką czynną, urządzał dla młodzieży m.in. złazy, wycieczki rowerowe, rowerowe obozy wędrowne. Słowem, pokazywał jej okolice Mogielnicy i inne regiony kraju.
Nie wszyscy rozumieli
Mogielnica dzięki niemu stała się także centrum tańca w powiecie. Miał ku temu kwalifikacje, gdyż już podczas studiów ukończył z wyróżnieniem kurs z zakresu ćwiczeń muzyczno-ruchowych i tańców ludowych, a w 1969 r. z nadania Głównej Komisji Weryfikacyjnej uzyskał stopień instruktora I klasy ze specjalizacją taniec, uprawniającą do prowadzenia amatorskich zespołów artystycznych. Musiało jednak upłynąć trochę wody w Mogielance, zanim do świadomości wszystkich mogielniczan dotarła prawda, że koedukacyjność zajęć tanecznych i szorty uczennic nie mają nic wspólnego z niemoralnością, o szerzenie której oskarżył tancerzy w jednym z kazań miejscowy proboszcz.
Roztańczone miasteczko
Młody nauczyciel jednak robił swoje, współpracując m. in., co ciekawe, z mogielnickim organistą, Zdzisławem Kołdrą, notabene autorem wielu opracowań muzycznych Święta Kwitnących Jabłoni. Uczył licealistów tańców regionalnych, narodowych, towarzyskich i obcych narodów. Tworzył choreografię do układów tanecznych, scenicznych, towarzyskich, estradowych i boiskowych. Jego zespół taneczny ozdabiał uroczystości szkolne i miejskie, regionalne Święto Kwitnących Jabłoni, podczas którego wykonywano m.in. „Poloneza grójeckiego”, a także Mogielnicką Wiosnę Kulturalną. Występowali przed ministrami, wicepremierami, ambasadorami „bratnich państw socjalistycznych”, gośćmi z Belgii czy Holandii, a podczas rowerowego obozu wędrownego zaimprowizowali pokaz dla ekipy japońskiej telewizji. Słowem, byli wizytówką Mogielnicy. Dla samych mogielniczan taniec stanowił atrakcyjną formę spędzania wolnego czasu, z dala od negatywnych przejawów prowincjonalnej codzienności. Służył podnoszeniu ogólnej sprawności fizycznej i rozwijaniu więzi międzyludzkich (oberki przyczyniły się do skojarzenia niejednego małżeństwa). W wielu domach stał się tradycją rodzinną.
Misja w Grójcu
-Nie może tak być, że Mogielnica jest w czymś lepsza od Grójca – stwierdziły władze powiatowe.
Jesienią 1971 r., na ich życzenie, Wacław Langkamer przeszedł z LO w Mogielnicy do LO w Grójcu, aby stworzyć tu „kolejną, silną bazę sportu szkolnego i ośrodek propagowania kultury tanecznej”. Mieszkając w Grójcu i pracując w LO, okresowo działał także w innych placówkach oświatowych i kulturalnych. W LO pracował do 1989 r.
- Przebyta operacja oka nie pozwalała mi, by poziomem sprawności i sportowych umiejętności nadal być wzorem dla młodzieży, a to w tym zawodzie jest, moim zdaniem, bardzo ważne. Zostawiłem tu jednak, wypracowaną wspólnie z Barbarą Poździk i Zofią Kwiatkowską, bazę do zajęć lekcyjnych, treningów i zawodów. Dużą ilość zgromadzonego sprzętu, strojów sportowych i do tańca oraz opinię przodującej w rejonie w kilku dyscyplinach sportowych szkoły, a w niektórych latach także w województwie w dziedzinie wszechstronnego usportowienia całej młodzieży – podsumował w roku 2011 swoje działania na niwie sportu w grójeckim LO.
W swoim żywiole
Jednym z jego wychowanków jest Jerzy Bińkiewicz, były dyrektor Grójeckiego Ośrodka Sportu. Nierzadko meldował się w szkole już o siódmej rano, żeby poćwiczyć przed lekcjami. Pasją do sportu zarazili go nauczyciele WF, a zwłaszcza Wacław Langkamer.
- W ogóle nie przychodził do pokoju nauczycielskiego, tylko cały czas przebywał na boisku albo w sali gimnastycznej. Zapisywał wyniki moje i moich kolegów z różnych zawodów. Pedagog z prawdziwego zdarzenia, pasjonat, wielu ludzi zawdzięcza mu, że dziś są zdrowi. Przy tej okazji pozdrawiam profesora Langkamera. Życzę mu zdrowia i pogody ducha – mówił pan Jerzy w grudniu 2020 r. w wywiadzie udzielonym „ŻG”, nie przeczuwając tego, co wkrótce nastąpi.
Akordeon
Żeby roztańczyć nasze LO, pan Wacław przywiózł z Mogielnicy akordeon i trochę strojów ludowych. Na tym instrumencie przez kilka lat przygrywał grójeckim licealistom akompaniator, zatrudniony przez szkołę, do czasu, gdy udało się zgromadzić odpowiedni sprzęt elektroniczny, czyli magnetofony, kolumnę głośnikową, własne taśmy i kasety z nagraniami muzyki. W pierwszej połowie lat 70. w zajęciach szkolnego zespołu tanecznego mogli uczestniczyć chętni uczniowie, a potem obowiązkowy kurs nauki tańca przechodzili wszyscy uczestnicy prowadzonych przez Langkamera zajęć WF. Na potrzeby imprez masowych, takich jak Święto Kwitnących Jabłoni czy Radomska Olimpiada Młodzieży (1978 r.), tworzono duże zespoły widowiskowe. W międzyczasie kompletowano własne stroje, opiekowano się strojami składowanymi w Młodzieżowym Domu Kultury w Grójcu.
Nie mogła się doczekać
Do zespołu tanecznego LO należała m.in. Emilia Bagnicka (z domu Skwarek), maturzystka z roku 1979. Nie mogła się doczekać, aż pan Wacław przyjmie ją do zespołu, a stało się to dopiero pod koniec klasy II.
-Dzięki niemu umiem tańczyć nie tylko tańce ludowe, ale i klasyczne, czy rock and rolla. Chodziłam potem na kursy tańca, ale podstawy zawdzięczam Langkamerowi! – tłumaczyła po latach pani Emilia, występująca wraz z zespołem tanecznym LO podczas Święta Kwitnących Jabłoni, na zakończenie roku szkolnego, czy podczas pamiętnej Radomskiej Olimpiady Młodzieży, mającej być regionalną uwerturą do Letnich Igrzysk Olimpijskich w Moskwie.
Wacławów czterech
Wacław Langkamer zdawał sobie sprawę, że jego dokonania zasługują na utrwalenie dla potomności. Właśnie dlatego, sięgając do pamięci i notatek, napisał (wspólnie z Wandą Zupą) i wydał (własnym nakładem) dwie prace poświęcone LO w Mogielnicy, opracował kilka haseł do „Słownika… ” prof. Zdzisława Szeląga czy wspomnienie do monografii grójeckiego LO, a także opublikował serię artykułów o lokalnym sporcie w „Okolicy”. Teksty te mają dużą wartość dokumentalną, podobnie zresztą jak jego praca magisterska, stanowiąca cenne źródło wiedzy o Święcie Kwitnących Jabłoni, w którym uczestniczył jako współautor scenariuszy, kierownik zespołu tanecznego, a niekiedy też jako wykonawca. Można powiedzieć, że był jednym z trzech, jeśli nie z czterech, Wacławów, którzy odcisnęli na ŚKJ swoje piętno; dwaj pozostali to Wacław Wilkosz i Wacław Pawlak, abstrahując od tego, że pomysłodawca święta, zastępca przewodniczącego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Grójcu, Przytocki, też miał na imię Wacław.
W złudnym blasku medali
Czy nasz bohater czuł się doceniony? Jeżeli uznamy, że formą uznania są medale i dyplomy, to mogło tak być. Bo przecież został odznaczony m.in. Złotym Krzyżem Zasługi oraz Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, uhonorowany Medalem Zasłużony dla Powiatu Grójeckiego oraz Medalem Za zasługi dla gminy Grójec, otrzymał też honorowy tytuł Zasłużony Nauczyciel Rzeczypospolitej Polskiej. Medale to jednak nie wszystko, jakże często bowiem się zdarza, że swoim blaskiem zaciemniają właściwy obraz, w którym nie brak i goryczy. Siewcy sportu i tańca nie zawsze było do śmiechu.
- W tym momencie warto odnotować fakty, że kiedy odchodziłem ze szkoły, nikt mi nie dziękował, nikt mnie nie żegnał – wspominał swoje odejście z grójeckiego LO.
Czego tak naprawdę uczył
Wacław Langkamer zmarł 13 lutego 2021 r., w wieku 90 lat. Pokonał tanecznym krokiem dany mu czas z godnością, pokazując, że zawsze, bez względu na epokę, można pozostać sobą i zrobić coś dobrego dla ludzi. Odszedł jako jeden z ostatnich wielkich nauczycieli z powołania, których los zesłał na ziemię grójecką, by ją ubogacić. Rzucone przez niego w tę ziemię ziarno wydało urodzajny plon, a on sam wciąż żyje w sercu córki, Barbary Dąbrowskiej, kontynuującej dzieło ojca, a także w sercach swoich uczniów. Poprzez sport i taniec uczył ich szacunku do siebie nawzajem, tolerancji, wiary we własne siły, współpracy, wzajemnego zaufania. Po prostu niełatwej sztuki życia.
Remigiusz Matyjas